"Jaka wizyta, taki zamach" - za te słowa Prawo i Sprawiedliwość chce odwołać Bronisława Komorowskiego z funkcji marszałka Sejmu. Także za słowa o ślepym snajperze, który według marszałka miał strzelać w czasie incydentu z udziałem prezydentów Kaczyńskiego i Saakaszwilego.

Reklama

Dziś taki wniosek nie ma szans. Od początku było to wiadomo, bo taki jest rozkład głosów w Sejmie. Więc po co PiS to robi? Odpowiedź jest krótka - emocje. To irracjonalna reakcja na rzeczywiście niemądre słowa, na dodatek wypowiedziane przez nielubianego w głównej partii opozycyjnej marszałka.

PiS szczerze nie lubi Komorowskiego, a Komorowski rzeczywiście nie cierpi PiS-owców. I nie jest to niechęć wynikająca z przynależności do różnych ugrupowań, bo między PiS-owcami a platformersami jest sporo ponadpartyjnych przyjaźni. To zwykłe ludzkie uczucie niechęci. Wprawdzie niezbyt ładne, ale za to zupełnie szczere.

Przebieg debaty jest łatwy do przewidzenia nawet dla dziecka w wieku przedszkolnym. Najpierw PiS-owska tyrada na temat występków Komorowskiego, potem wygłoszona na podobnym poziomie rozedrgania riposta Platformy, w której posłuchać można o identycznych występkach, tylko, że popełnionych przez marszałków z PiS-u. Kolejny etap to wystąpienia partyjnych harcowników popisujących się przed swoimi klubami coraz bardziej wyszukanymi bon-motami. Wyszukanymi w sensie agresji i "czerstwego" humoru. A na koniec głosowanie - gdzie z góry wiadomo, jaki będzie wynik, bo kluby sejmowe to dziś automaty głosujące tak jak im każą partyjne władze.

Z punktu widzenia życia politycznego - dobra wspólnego, jakości pracy parlamentu, wreszcie interesów poszczególnych partii - to wszystko ma niewiele sensu. Sejm nie będzie sprawniejszy po tej bijatyce, laska marszałkowska pozostanie w rękach Komorowskiego. On sam też nie będzie bardziej umiarkowany. Można sądzić, że przeciwnie - po kilku godzinach nieprzyjemnej pyskówki, gdzie wysłucha sporo epitetów pod swoim adresem, nie stanie się bardziej życzliwy wobec postulatów PiS. Bo tak przy okazji, problem niedostatecznej bezstronności marszałka Komorowskiego rzeczywiście istnieje.

Może jednak partie i politycy powinni być bardziej wyrachowani? Brzmi to okropnie, ale w tym przypadku prawdziwie. PiS składając wniosek wie, że przegra. To frustrujące dla działaczy, bo los ugrupowań opozycyjnych to ciągłe pasmo porażek. PiS narazi się na kolejne komentarze o bezsensownym awanturnictwie. Znów będzie w centrum uwagi, ale w kontekście, którego z pewnością sobie nie życzy.

Podobnie odrobina wyrachowania przydałaby się Komorowskiemu. Czy jego słowa o ślepym snajperze przyniosły mu jakiś zysk? Żadnego, tylko straty. Wypowiedział je kierując się emocjami - bo nie lubi Kaczyńskich, a i wobec wspierania gruzińskiej niepodległości jest co najmniej sceptyczny. Już drugi tydzień musi tłumaczyć się z wypowiedzi, którą wygłosił tylko po to, by dać upust swoim uczuciom. Tu jednak widać istotę polskiej polityki, gdzie dla jej graczy słowa więcej znaczą niż realne zyski. Niestety, jest w tym trochę winy mediów, które zbyt chętnie cytują i komentują kolejne wybryki Janusza Palikota czy Marka Suskiego. Komentują słowa, a nie czyny.