Przyjdzie trzeci i pogoni tych dwóch, co psują SLD - to zdanie, które coraz częściej słychać wśród obserwatorów sporu o kierownictwo w Sojuszu. Sporu między Grzegorzem Napieralskim a Wojciechem Olejniczakiem. Według obserwatorów - a do tej grupy zaliczyłbym posłów i działaczy SLD, oraz dziennikarzy i publicystów - lekarstwem na kryzys dwuwładzy może być tylko pojawienie się kogoś trzeciego. Kogoś, kto niczym gajowy ze znanego dowcipu przegoni z lasu i Niemców i partyzantów. Kandydatem na gajowego ma być Jerzy Szmajdziński. I to jemu się wróży, że wkrótce przegoni Napieralskiego i Olejniczaka oraz przywróci jedność, sprawność i siłę.

Reklama

To teza dość efektowna, więc tym chętniej jest powtarzana. Problem z nią jest jednak taki, że wejście Szmajdzińskiego do gry prędzej stworzy nowe problemy, niż usunie stare. Szmajdziński, zwany w partii i w Sejmie "Szmają", nie będzie gajowym. On nawet tego chce, jest do tego też namawiany - szczególnie przez posłów Sojuszu ze starszej generacji. Brakuje mu jednak siły i wytrwałości. Napieralski i Olejniczak mają swoich oddanych zwolenników, są też bardzo ambitni i energiczni. A Szmajdzińskiemu może w pewnym momencie odechcieć użerać się z "bezczelnymi młodziakami". Wyobraźmy sobie, że pewnego dnia "Szmaja" ogłasza przejęcie władzy i przy pomocy jakichś zabiegów statutowych to formalizuje. I co się dzieje dalej? Napieralski i Olejniczak cicho łkając wycofują się i składają mu hołd lenny? Absolutnie nie. Obaj utrzymują swoje pozycje i od razu przechodzą do kontrataku. Wojna zacznie toczyć się między nie dwoma, ale już trzema przeciwnikami. Zamiast dwuwładzy w SLD będzie trójwładza.

Tak naprawdę - co zabrzmi okrutnie - jedynym rozwiązaniem dla SLD jest polityczne "morderstwo". Albo Napieralski Olejniczaka, albo odwrotnie. Chyba nie ma już miejsce na kompromis, bo jego istotą jest zawsze odrobina zaufania. A tego między dwoma młodymi liderami Sojuszu raczej już nie ma.