>>>Przeczytaj, jak zakochany Marcinkiewicz porzuca żonę
Historię opisuje od kilku dni "Super Express". Poświęca na nią każdego dnia pierwszą stronę. Media poważniejsze i politycy mówią o tym i komentują z ostrożnością, bo chcą uniknąć oskarżeń o hipokryzję, mieszanie się do cudzego życia i brak taktu. Sprawa jednak, co naturalne, budzi wielką ekscytację. Rzecz jasna - co człowiek, to ocena. Ale już dziś można zacząć mówić, co ta historia zmieni w polskiej polityce. Najprawdopodobniej pozbawi Kazimierza Marcinkiewicza szans na spektakularny powrót do polityki. A co najmniej je osłabi.
Zaledwie kilka dni przed newsem "Super Expressu" Grzegorz Schetyna - druga osoba w PO - powiedział publicznie, że jego partia ma konkretne plany wobec byłego premiera z PiS. Schetynie chodziło o to, że Marcinkiewicz miał otwierać warszawską listę PO w wyborach europejskich. Wybory są w czerwcu, więc już niedługo byśmy widzieli i słyszeli Marcinkiewicza we wszystkich mediach.
Politycy PO są wściekli. Tuż po tak ważnej deklaracji, po tym, że został przez nich szczodrze obdarowany, on robi taki numer. Nawet najbardziej libertyński polityk lewicy zostawiając żonę z dziećmi w takim stylu sprawiłby ogromny kłopot swojemu ugrupowaniu. A co dopiero katolicki konserwatysta. Trudno znaleźć większą łatwiznę niż piętnowanie takiego zdarzenia. Zbyt często w poprzednich latach Marcinkiewicz chwalił się swoim życiem rodzinnym, zbyt często fotografował się z żoną i dziećmi.
Dla PO były premier był atrakcyjny nie tylko dlatego, że był popularnym szefem rządu. Wyborcom podobało się połączenie konserwatyzmu z nowoczesnością - na tym opierały się realne zalety tego polityka. Marcinkiewicz do tej pory to oferował: dawał ciastko, które jednocześnie można było i mieć i zjeść. Coś w myśl spostrzeżenia Leszka Kołakowskiego o konserwatywno-liberalnym socjalizmie. Teraz to się skończyło. I nie chodzi o to, że politykom nie wolno się rozwodzić, bo to się przecież dzieje. Chodzi o wrażenie. Marcinkiewicz wpisał się w stereotyp znudzonego podstarzałego satyra, zepsutego sukcesem, nielojalnego wobec tych, którzy go cały czas wspierali.
On sam - z tego co wiadomo - sądził, że jeśli zdetonuje zawczasu tę bombę, to uda mu się uniknąć najgorszych konsekwencji. To chyba jednak mu się nie udało. Politycy w sejmowych kuluarach mówią wprost: on się tym chwali i tak jak wcześniej z żoną, teraz fotografuje się z nową dziewczyną. Dodają, że gdyby wykazał się pokorą, nawet cynicznie udawaną, to może by się tak nie pogrążył.
Nie wiadomo dokładnie, czy układ Marcinkiewicza z Platformą nadal obowiązuje. Być może trudno jest już zatrzymać partyjną machinę i były premier jednak dostanie pierwsze miejsce na liście w Warszawie. Czy jednak nadal będzie tak atrakcyjny dla wyborców? Nie wiem. Ale z pewnością można stwierdzić, że będzie wdzięczniejszym celem dla jego przeciwników.