To wszystko mało, ostatnio bowiem Liga Przyjaciół Radiokomitetu rośnie też w sondażach. Rośnie i puchnie z dumy, bo w jednym z badań wyszło im całe 5 procent poparcia rodaków.

Wielce zabawne są tyrady ligusów, którzy – jak pan Orzechowski – całkiem serio dowodzą renesansu swojej partii. Jest to zabawne właśnie w ustach dżentelmenów, którzy jeszcze niedawno reagowali alergią na słowo „sondaż”, chcieli powoływać państwowy ośrodek badania opinii i tylko jemu dawać prawo robienia badań przedwyborczych, wściekali się na pytania dziennikarzy o wyniki ich partii w sondażach. A teraz? Cóż za piękna, bezinteresowna odmiana.

Ale kpina z LPR to jak wyśmiewanie niepełnosprawnych, zostawmy to. Mnie bardziej interesują same sondaże. Od lat na swój prywatny użytek głoszę tezę, że większość z nich nie jest warta papieru, na których ich wyniki zostały opublikowane. Mam tak od czasu, kiedy dowiedziałem się o jawnych fałszerstwach i grandach, jakich dokonują nawet duże ośrodki nie tyle z powodów politycznych, ile ze względu na szokujące niedbalstwo, lenistwo i jawne robienie zleceniodawców w konia. Niestety żaden z moich informatorów nie opowie tego, co wie, przed sądem, więc na tym poprzestańmy.

Ale załóżmy nawet, że sondaż jest aptekarsko wręcz wyważony i do bólu uczciwy. Co więc wynika z tego, że partia A miała w jednym badaniu 2 procent, a w drugim – 6 procent? Nie wynika zupełnie nic. Biorąc pod uwagę, że błąd statystyczny wynosi najmarniej dwa, a często i trzy procent, może nawet wynikać, że z pierwszym razem chciało na nich głosować 5 procent Polaków, a za drugim – ledwie 3 procent! Z punktu widzenia małej partii różnica znacząca tyle co worek kasy, jaki można zainkasować, będąc w Sejmie.

Wszystko to statystyka, ale ma ogromne znaczenie dla prawdziwej polityki. – Dwie wypowiedzi Napieralskiego i nam skoczyło! – przekonywał mnie niedawno jeden z liderów SLD, człowiek, który na polityce zjadł zęby. Jeśli on w to wierzy, to cóż powiedzieć o dziennikarzach? Przywykliśmy, że politycy żyją w dyktacie sondaży. Bez sprzeciwu łyknęliśmy również to, że rząd i opozycja zamawiają swoje badania i dopiero na ich podstawie podejmują decyzje. Nie budzi to oporów, bo cóż, taka jest polityka. Cóż więc za różnica, że podejmują te decyzje na podstawie sondaży bzdurnych?

A politycy LPR? Cóż, badania wskazują, że nadal z nimi kiepsko. Nie są to jednak badania opinii. Tu wystarczy zwykły psychiatra.