Po pierwsze, istnieje złota reguła dotycząca umawiania się z chłopakami na grę: piłki nie odwołuje się nigdy. To kwestia wzajemnego zaufania i własnej twardości. Dałem słowo, przyjdę, chociażby z nogą w gipsie. (Być może wyjątkiem od tej reguły może być atak Luftwaffe na Polskę. W miniony czwartek nie groził nawet atak Lufthansy).
Po drugie, w ogóle powinna istnieć zasada, że członkowie rządu nie pracują jako posłowie! Ani np. jako sędziowie. Nie dość, że łamiemy zasadę trójpodziału władzy, to jeszcze tworzymy fikcję - co to za pracownik, który po godzinach (zarządzania ministerstwem) leci jeszcze do drugiej (poselskiej) roboty?
Po trzecie, a propos fikcji - żadnej ważnej ustawy nie powinno się omawiać, a szczególnie głosować, w nocy. Co jest, mamy stan wojenny?
Czytam dzisiaj, że premier "przeprosił za granie w piłkę". I mam nadzieję, że to medialne przekłamanie.
Wiem, że za poniższe słowa zapłacę potworną cenę. Zostanę oskarżony o wazeliniarstwo, POfilię (brrr!) i wdzięczenie się do Tuska. Może nawet rozpowszechnią się pogłoski, iż staram się o ciepłą posadkę w nowej Trójce. Nic to. Z bohatersko uniesionym czołem wyznaję: nie mam pretensji do premiera, że poszedł grać w piłkę, zamiast głosować nad ustawami. Taraam!
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama
Reklama