Zróbmy lekko tylko stronniczy przegląd ostatnich stu godzin tego, co chyba tylko z głupiego przyzwyczajenia nadal nazywamy "polską polityką”. Na czele bez wątpliwości są "kaczuszki” z wódką, viagra i testy ciążowe, których przydatność dla Głowy Państwa bada jeden z liderów obozu rządowego.

Od owego lidera - jak poucza nas jego partyjny kolega - "bije blask”, który nieodparcie przykuwa uwagę całego kraju. Gdy idzie o prezydenta, to dla "polskiej polityki” kwestią niebłahą był także w tych godzinach jego wzrost, którego dokładny pomiar w debacie na antenie ważnego radia była pani minister osłoniła tajemnicą państwową. W tym czasie jeden z przywódców lewicowej opozycji prowadził z udziałem komentatorów politycznych akcję przeciw otyłości, sam nie ukrywając swojej przekraczającej 120 kg wagi. W komisji śledczej jej przewodniczący z emfazą oskarżał świadka o "sprzeczności w zeznaniach”, miotając się następnie przez pół godziny, aby uniknąć odpowiedzi na pytanie, o które zeznania mu chodzi.

I jak to zwykle bywa, pewnie nie zauważyłbym tego wszystkiego z taką porażającą ostrością, gdyby nie przelewająca czarę kropelka pro domo sua. Bo oniemiałem dopiero wtedy, gdy w poważnym programie publicystycznym zaproponowano - bliskiej mi skądinąd posłance opozycyjnej podyskutowanie na temat... hipotetycznego chrapania jej męża.

Przypadki te mają różnorodną naturę. Niektóre mogą być zabawne, inne - jak akcja przeciw otyłości - nieść mogą nawet publiczny pożytek. Jeszcze inne odsłaniają czyjś cynizm albo zadufaną głupotę. Ale co innego jest ich zasadniczym wspólnym mianownikiem. Cały ten świat Palikotowych kaczuszek, Karpiniukowych tyrad śledczych, Kaliszowej otyłości i Jakubiakowych tajemnic dokonał skutecznej inwazji na dziedzinę klasycznej polityki. I póki co cichcem, ale skutecznie podbił ją, uwięził nieszczęsną w zamkniętej przed ludzkim okiem wieży, po czym bezwstydnie zasiadł w jej pałacu i na jej tronie.

Ten ostatni fakt obudził moje poczucie zgrozy. Już nawet nie żal za spętaną i uwięzioną polityką, bowiem głęboko wierzę, że jest tylko kwestią czasu, gdy jakiś dzielny rycerz (albo raczej zastęp rycerzy) uwolni ją, tak by mogła na powrót zasiąść w ławach parlamentarnych, studiach telewizyjnych i przemówić na zamarłych dziś zgromadzeniach obywateli. Kategoryczny imperatyw ogłoszenia sprzeciwu - choćby całkiem indywidualnego - odezwał się we mnie jedynie wobec tej bezceremonialnej i bezwstydnej podróby.

Dlatego proszę, popatrzcie! Przecież na tronie polskiej polityki rozsiadła się "infantylna pupa”! Nie można przyjąć logiki wicepremiera Grzegorza Schetyny dowodzącego, iż na tym polega właśnie wolny kraj. Nawiasem mówiąc, należałoby od liberała oczekiwać bardziej wyrafinowanej koncepcji wolności.

W tym samym czasie, gdy w Polsce lubelski polityk koncentrował uwagę opinii na alkoholizmie prezydenta, chcąc zmusić go do ogłoszenia raportu o stanie zdrowia, w Londynie niejaki Damian McBride, odpowiadający za strategię polityczną premiera Browna, próbował nieporadnie uczynić to samo wobec przywódcy brytyjskich torysów Camerona. Tyle że angielskim pretekstem dla wymuszenia owego upokarzającego raportu był nie alkoholizm, ale choroba weneryczna. Odsyłam pana wicepremiera do słów rzecznika brytyjskiego szefa rządu: "W naszej polityce nie ma miejsca dla takich ludzi”. Czy Brytania dla polskiego liberała przestała zatem być wolnym krajem?

Reklama

Wiadomo, że infantylna pupa nie boi się oskarżeń ani krytyk. Nie są jej straszne ani moralizatorskie tyrady, ani nawet zjadliwa kpina. Przeciwnie, jedno i drugie cieszy ją i pobudza do ekspansji. Strach ogarnia ją tylko, gdy czuje, że ktoś może ją uciszyć i zepchnąć z przywłaszczonego tronu.

Dlaczego? Bo jej prawdziwa natura jest przeciwieństwem tego, co próbuje tłumaczyć nam Schetyna. Infantylna pupa chce nam obrzydzić wolność i zastąpić politykę. Chce, byśmy sprośny rechot uznali za wykwit wolności, a konflikt o "kaczuszki" za prawdziwie nowoczesny polityczny fenomen. Jeżeli tak się stanie, to wtedy w końcu przestaniemy się interesować tym, czym interesować się nigdy nie powinniśmy przestać: realnymi interesami władzy i jej prawdziwymi celami.