Marcinkiewiczowi, kiedy rzucił żonę dla totalnie zbzikowanej Isabel, wylano na głowę niejedno wiadro pomyj. Tymczasem z Berlusconim, który zamiast żony wybrał cyniczną osiemnastolatkę o wyglądzie przedwcześnie dojrzewającej Ciccioliny, spotyka się papież, błogosławią go biskupi, których ocalił przed straszną włoską "relatywistyczną" lewicą. Butiglione uważa go za ostoję katolicyzmu we Włoszech - w końcu z jego rąk przyjmował kolejne stanowiska państwowe. Z nadzieją patrzą na niego obrońcy nienarodzonych i bezradnych starców podłączonych do swoich kroplówek.
Berlusconi ma ich wszystkich gdzieś, ale ponieważ swój medialny koncern, swoje korupcyjne biznesy, postanowił bronić pod osłoną ideologii raczej prawicowej niż lewicowej, zatem stał się zbawcą prawicy i obrońcą wiary. Nie tylko we Włoszech. W Polsce ma tak samo wielu fanów. Wystarczy popatrzeć, jak wyglądały katolickie i prawicowe portale, od "Frondy" po "Gościa Niedzielnego", kiedy partia Berlusconiego toczyła swoje kolejne ideologiczne boje nad Tybrem. Kiedy ich szef, żeby móc po raz kolejny wykręcić się przed oskarżeniami o korupcję, konflikt interesów... przykrywał to jakąś kolejną batalią w obronie zygot i chrześcijańskich wartości.
Berlusconi jest silny, ma pieniądze i media, a w oczach rzymskiego ludu uosabia prawdziwą męskość. I właśnie dlatego żon nie będą mu liczyć ani katolicy z jego partii - których poumieszczał na stanowiskach ministrów, posłów, senatorów albo po prostu zatrudnił w swoim medialnym koncernie - ani polscy najemnicy globalnych ideologicznych mordobić. Gdzie się dziś podzieli sędziowie Marcinkiewicza, którzy zaludniali polski Internet tłumnie i bezlitośnie? Gdzie prawicowi i katoliccy publicyści i publicystki o znanych nazwiskach? Czemu nie wylewają pomyj na Berlusconiego?
Chwała zwycięzcom, biada zwyciężonym! Ten starorzymski okrzyk rozbrzmiewa dzisiaj po mediach i po Internecie – jodłują go prawicowcy, ideologiczni chrześcijanie z medialnych katakumb, i tak samo głośno lewacy, antyklerykałowie, pod adresem Chaveza i podobnych błaznów... Zizek sobie szydził, że kiedy po jego nagłośnionym przez media spotkaniu z Chavezem w rankignu najlepiej sprzedających się książek Amazonu jego kolejne dzieło zawędrowało o sto miejsc do góry, wszyscy wielcy wysmakowani filozofowie globalnej lewicy, teoretycy wykluczenia, ustawili się w ogonku do wenezuelskiego Duce. Żeby całować go w tyłek w jasnym świetle fleszy.
W tym świecie wolno ci grzeszyć, jeśli jesteś silny, jeśli coś możesz moralistom w zamian za ich milczenie załatwić. Zostaniesz za grzech ukarany, tu na ziemi, przez bliźnich, jeśli twoja wartość wymienna - dla moralistów, dla rewolucjonistów – jest już równa zeru. Wtedy i tylko wtedy policzą ci żony i skserują PIT-y. Dlatego ja złego słowa nie powiem na Marcinkiewicza (nawet jeśli trudno mi go uznać za taką znowu totalną ofiarę, z jego rentą władzy pobieraną u Goldmana Sachsa), a głośno zaszydzę z Berlusconiego i jego wyznawców. To są tacy chrześcijanie, co swoją nagrodę muszą odebrać już tutaj, na Ziemi. Więc karzą i pouczają publicznie tylko takich grzeszników, co ich – świętych – już nigdzie nie mogą zatrudnić. W żadnej gazecie, telewizji, radiu... Bo upadli naprawdę nisko. Wylecieli z karuzeli zwycięzców.