Jerzy Jachowicz: Czy chorąży Stefan Zielonka, pełniący w ostatnich latach funkcję szyfranta wywiadu może być łakomym kąskiem dla obcych służb?
Zbigniew Siemiątkowski*: - Oczywiście, że jest atrakcyjny. Sam fakt, że blisko 30 lat był w środku różnych spraw wzbudza zainteresowanie innych służb. Wystarczy choćby to, że chodził przez te lata po korytarzach wywiadu i kontrwywiadu. Znał znał pokoje i kto z kim w nich siedział, wiedział z kim kto chodził "na dymka", jacy oficerowie byli ze sobą zakolegowani. Zna plotki i ploteczki, wie o słabościach wielu oficerów, zna hobbystyczne pasje niektórych, słyszał przypadkowe rozmowy w kantynie, wie jak się ktoś nosił, jakie ma usposobienie, kto miał zawsze pieniądze, a komu ich zwykle brakowało. Pamięta z kim był na kursach, kto był wykładowcą z jakiej dziedziny, kto przesiadywał do późnej nocy w coctail barze w ośrodku szkolenia oficerów wywiadu.

Reklama

Inne służby są gotowe płacić za takie banały?
Nam się wydaje, że obce wywiady interesują tylko jakieś ważne tajemnice polskiego państwa. Szyfrant Zielonka nawet ich nie znał. Ale za to jego inna wiedza może być dla nich bezcenna. O ludziach, ich relacjach rodzinnych i towarzyskich, gdzie podróżowali i z kim. Wywiady pracują metodą "mozaikową"

>>> Luiza Zalewska: Pięć pytań o zaginionego szyfranta

Przepraszam, jaką?
Jak pan słyszał - "mozaikową". Zbierają dziesiątki, setki najróżniejszych informacji. Pozornie nie mają one ze sobą nic wspólnego. Doświadczony analityk wywiadu jest w stanie te setki rozproszonych informacji, niby kolorowe kamyki dopasować do siebie. I wtedy nagle z pozornego haosu tych wiadomości wyłania się logiczny i bliski rzeczywistości obraz jakiś wydarzeń, albo np. sylwetki człowieka, który interesuje obce służby.

Reklama

Jak to więc możliwe, że oficer z takim stażem ginie jak kamień w wodę? Jeśli został zwerbowany przez obcy wywiad, to nieszczęście.
Na razie obracamy się tylko w sferze informacji mediów. Może rzeczywiście, dokonał zamachu na własne życie. Jest przecież taka możliwość, jeśli brać poważnie doniesienia mediów o jego kłopotach zdrowotnych i to na tle psychicznym oraz o złej sytuacji w małżeństwie. Czasami dopiero po latach dramaty wychodzą na jaw. Bywało, że na flirtującą parę w lesie nagle spadał szkielet powieszonego człowieka, który tkwił tam trzy lata. Oby się to nie zdarzyło.

Ale nasz wywiad, dopóki nie odnajdzie szyfranta musi brać pod uwagę najgorsze z punktu widzenia służb, czyli zdradę.
Tak, to oczywiste. Za taką wersją muszą iść odpowiednie kroki. Jestem przekonany, że już je zrobiono.

Jakie to kroki?
Trzeba sprawdzić dokładnie, co zwerbowany przez obce służby mógł wiedzieć. Bierze się jego książkę działań za ostatnie lata. Wysyła się błyskawicznie alarm o zamrożeniu wszystkich akcji, w których uczestniczyć miałby choć jeden człowiek, o którym zdrajca mógłby powiedzieć. Wycofuje się ludzi, wysyła się czyścicieli. Ich zadaniem jest zasypanie wszystkich śladów, po których mógłby poprowadzić zdrajca. Mówimy oczywiście hipotetycznie. Zresztą to wiedza poniekąd książkowa.

Reklama

Ale zniknięcie szyfranta nie jest książkowe
To prawda. Jeżeli media przekazują prawdziwe informacje muszę przyznać, że nie wyobrażam sobie, jak można było nie wyłapać tego, że oficer ma problemy zdrowotne, psychiczne. A jeżeli idzie na kilkutygodniowe zwolnienie, służby winny zbadać warunki, w jakich żyje.

Rzecz chyba w tym, że nie ma u nas systemu ochrony ludzi pracujących w służbach.
Trafił pan w sedno. Bo choć pewne zasady obowiązują, to widać, że w praktyce nie są przestrzegane.

Podobno jeszcze gorzej jest z ludźmi, którzy się rozstali ze służbami...
Niestety tak. Wie pan jak jest na Zachodzie? Tam ludzie, którzy wychodzą ze służb, pozostają nadal w ich orbicie. Przede wszystkim pomagają odnaleźć się na nowo w życiu. Ułatwiają znalezienie pracy pokrewnej z dotychczasowymi umiejętnościami. Często oficerowie odchodzący na emeryturę są w sile wieku, pod każdym względem sprawni. Trudno im jednak rozpoczynać życie jakby byli po maturze czy po studiach. To dzięki opiece służb znajdują szybko prace w firmach państwowych, w fundacjach, stowarzyszeniach. Głównie jako eksperci lub doradcy w sprawach bezpieczeństwa. Ich nazwiska są nadal w kalendarzyku szefów służb, wydziałów.Wywiady i kontrwywiady krajów zachodnich, po odejściu ze służby swoich oficerów, cały czas mają na nich oko. Kontrolują, monitorują, pomagają. Z jednej strony ochraniają ich przed osaczeniem przez obce służby, z drugiej strony wspierają. Nie konieczne finansowo, ale przede wszystkim psychicznie. Mijają lata, a oni co roku regularnie zapraszani są na różne uroczystości w "firmie". Ale też na spotkania indywidualne, np. na lunch, aby przy piwie mogli powiedzieć jak im się wiedzie, czy nie potrzebują pomocy.
U nas z kolei ludźmi, którzy wychodzą ze służb, ale także ludźmi, którzy pracowali wokół służb, nie interesuje się pies z kulawą nogą. Co robią, z czego żyją, z kim się spotykają, gdzie jeżdżą, za co, nikogo to nie interesuje. Wiadomo, że człowiek pozostawiony samemu sobie, ze swoimi kłopotami, materialnymi czy psychicznymi staje się podatny na najróżniejsze propozycje, które mogą ich z tych kłopotów wydobyć. A przecież każde służby mają do perfekcji opanowane sposoby zjednywania sobie odepchniętych, porzuconych, samotnych. Tym bardziej że zanim się zbliżą do człowieka, którego chcą zwerbować, mają dokładną wiedzę o jego sytuacji, znają na pamięć jego zainteresowania, pasje, słabości.

________________________________

*Zbigniew Siemiątkowski, były szef UOP, Agencji Wywiadu. Były minister spraw wewnętrznych