Przekroczenie limitu w 2011 r. oznaczałoby oszczędności w 2013 r. Ale koszty rynkowe, jak również polityczne, będą natychmiastowe. Rynkowi finansowemu bardzo podoba się zapis z naszym limitem długu. Ustawa jasno mówi, co się wydarzy w momencie jego przekroczenia. To polskie rozwiązanie instytucjonalne – wyjątkowe w Europie – jest ważnym czynnikiem stabilizującym.
Pod warunkiem jednak, że zobowiązanie to naprawdę będzie realizowane. Jak dotychczas wszelkie zabiegi polskiego rządu są skierowane na poszukiwanie takich rozwiązań, które nie dopuszczą do przekroczenia tego poziomu. Co więcej, nie ma dziś pomysłów, aby zmienić limity długu zapisane w ustawie. Politycy mają chyba świadomość, ile może kosztować manipulowanie przy limitach w tak nerwowym okresie na rynkach finansowych, z jakim mamy obecnie do czynienia.
Stąd decyzja o podwyżce VAT, podwyżkach akcyzy i regule wydatkowej. O ile zmiana zapisów ustawy o finansach publicznych mogłaby być postrzegana jako zasadnicza zmiana reguł gry, o tyle dominuje przekonanie, że zmiany poziomu składki do OFE zostaną przez rynek finansowy niezauważone. Lub też nawet dobrze przyjęte – bo zmniejszą przecież realną wysokość potrzeb pożyczkowych.
Obawiam się, że tak nie jest. Rynek finansowy ma świadomość, że debata o OFE w Polsce odbywa się nie dlatego, że nowy system emerytalny nie działa, tylko dlatego że możemy w przyszłym roku przekroczyć ustawowy limit długu. Innymi słowy, celem obniżenia składki do OFE jest uniknięcie zderzenia się z tym limitem. Czyli chodzi o to samo co w przypadku zmiany progów długu.
Reklama



Śmiem postawić tezę, że obniżenie wysokości składki może być tożsame z manipulacją przy progach. Bo taka zmiana oznaczałaby, że wszystko jest płynne. Niektórzy mogą sobie zadawać pytanie, czy po zmianie poziomu składki nie pojawią się inne inicjatywy, aby oddalić w czasie (na papierze) te groźne limity długu. Wtedy pojawia się pytanie, po co wprowadzać ustawowo limity, których za pomocą zmian innych zasad chce się unikać. Obniżając składkę do OFE, żadnego strukturalnego problemu gospodarki nie rozwiążemy.
Dla rynków finansowych bardziej zrozumiałym działaniem byłoby podniesienie stawki VAT o kolejne 2 punkty proc. Ograniczyłoby to potencjał polskiej gospodarki, ale nie zepsułoby reputacji, gdyż byłby to ruch z arsenału działań standardowych. Było już wiele apeli o obniżanie wydatków w celu wyhamowania tempa narastania długu. Ale oprócz licznika trzeba również pamiętać o mianowniku.
To nie jest tak, że polska gospodarka jest skazana na czteroprocentowe tempo wzrostu gospodarczego. Reformy podażowe, jak dalsza liberalizacja kodeksu pracy, szybka prywatyzacja, dopuszczanie konkurencji do zmonopolizowanych sektorów (choćby takich jak poczta czy koleje), liberalizacja rynku produktu mogą dać Polsce szanse na szybsze tempo wzrostu niż osiągane teraz.
Dużo się mówi o walce z szarą strefą, a najlepszym sposobem na jej znaczne zmniejszenie byłoby ujednolicenie stawek VAT. W okresie wyborczym może to się kojarzyć ze spotami z pustą lodówką, ale prawda jest taka, że zróżnicowanie stawek VAT zachęca do kombinowania. Jak nie teraz, to po wyborach przydałby się program poważnych reform podażowych, po to aby nie trzeba było manipulować ani przy składce do OFE, ani przy limitach długu. Bo takie działania w krótkim okresie oddaliłyby być może problem, ale w długim obniżyłyby reputację i podniosłyby koszty.