Putin w ciągu niecałych dwóch lat wygrał dwie wojny – na Ukrainie i w Syrii (w perspektywie ośmioletniej trzy, bo należałoby doliczyć również Gruzję). Zaczął rozpychać się na Bałtyku i w rejonie zimnych mórz, wokół bieguna północnego. Podeptał tabu postzimnowojennego świata, anektując Krym. Równocześnie odbudował zdolności ekspedycyjne swojej armii i jej morale. Nawet kosztem zbrodni wojennych w Aleppo.
Nie zaoferował ludziom dobrobytu. Dał symbole – rosyjski świat i wstążkę św. Jerzego. Przed nim reset z USA. Dalej wybory we Francji, które wygra albo prorosyjska Marine Le Pen, albo prorosyjski François Fillon. I w Holandii, która już dziś domaga się wpisania do umowy stowarzyszeniowej z Ukrainą zapisów, które są niczym innym jak budowaniem muru na granicy z tym państwem.
Obserwując w 201 4 r oku wydarzenia nad Dnieprem, byłem przekonany, że jestem świadkiem kolejnej fali demokratyzacji. Tryumfu idei liberalnych i godnościowych. Myliłem się. Jak pisał Horacy, fortuna sprzyja odważnym, odtrąca zaś bojaźliwych. Zachód po Majdanie nie był odważny. Władimir Putin zaryzykował. Wywrócił stolik. Dziś zbiera tego owoce.