Gdyby nie wetował, to obóz władzy trwałby w radosnym amoku, że wszystko mu wolno. Tylko możność ciągłego gnębienia opozycji i wprawiania w dygot obywateli z obozu liberalnego rekompensuje kilka dni opadów ciągłych. A gdy tak jeszcze przyjemne połączyć z pożytecznym i wyciągnąć ze spółek Skarbu Państwa kolejne miliony na jakąś kampanię medialną (temat bez znaczenia), to i mgły przestają smucić, a zmiana czasu na zimowy wkurzać.
Tymczasem Duda nie podpisał. Swoją decyzją powinien teoretycznie wprawić opozycję w szał radości. Dzięki której, jeśli nie obóz rządzący, to przynajmniej liberalny uniknąłby jesiennej depresji. Ale teoria bywa odległa od praktyki, bo prezydent i tak już permanentnie smutną opozycję po prostu dobił. Występ polityka PO Borysa Budki u Kuby Wojewódzkiego stanowi widomy dowód, co się dzieje, gdy człowiek z załamaniem nerwowym udaje, że jest dowcipny. Oglądając coś tak strasznego, zaczyna się tęsknić za leczeniem kanałowym zęba bez znieczulenia. Po prostu mniej boli.
Wejście prezydenta w otwarty spór z prezesem Kaczyńskim największe zagrożenie stwarza dla PO i Nowoczesnej. Nad obu ugrupowaniami Duda ma tę przewagę, że nie jest bezsilny. Dzięki wetu może szantażować PiS nie tylko w kwestii reformy sądownictwa, lecz także w każdej innej sprawie, która budzi kontrowersje. Jeśli po takich zderzeniach sondażowe poparcie dla prezydenta będzie rosnąć, jego pozycja się umocni. Kosztem obu partii liberalnych, bo w oczach wyborców Andrzej Duda przejmuje rolę konstruktywnej opozycji mogącej korygować błędy lub nadużycia rządu.
Reklama