Grzegorz Kowalczyk: Wniosek o konstruktywne wotum nieufności, tak jak można się było domyślić, został odrzucony. Warto było w ogóle go wnosić?
Michał Kamiński: To nie pytanie do mnie, lecz do Grzegorza Schetyny. Zgłosił go chyba po to, żeby - jak ma w zwyczaju - pomóc Prawu i Sprawiedliwości. Oczywiste było, że ten postulat przepadnie. Z drugiej strony jasne jest dla mnie, że na skutek tarć w obozie władzy, nawet jeśli Beata Szydło nie zostanie odwołana, zostanie bardzo osłabiona politycznie. I nie zrobił tego Grzegorz Schetyna - trudno, by najmniej popularny, obok Antoniego Macierewicza, polityk w Polsce był w stanie osłabić tak popularnego polityka jak Beata Szydło. Ją najbardziej osłabiła jej własna partia, która okazała pogardę wobec niej. Tak jak robi to wobec swoich przeciwników politycznych czy lidera opozycji.

Reklama

Dlaczego dyskusje o rekonstrukcji rządu trwają tak długo?
Kompletnie tego nie rozumiem. Nie wiem, co stoi za projektem medialnym, który toczy się już od kilku tygodni. Nie ma z tego dobrego wyjścia dla PiS. Mamy do wyboru trzy scenariusze. W pierwszym Beata Szydło zostaje. W takim razie pojawia się pytanie: po co ten cały spektakl pokazujący, że obecny premier nie ma kompletnie nic do powiedzenia? W drugim scenariuszu na czele rządu może stanąć Jarosław Kaczyński. Wówczas z kolei powstaje pytanie: dlaczego cały ten proces trwał tak długo i był obarczony tak długim okresem spekulacji? W trzecim wariancie premierem zostanie Mateusz Morawiecki, co wobec plotek o premierostwie Jarosława Kaczyńskiego, będzie jaskrawym przyznaniem się do tego, że znajduje się on w schyłkowym okresie swojej kariery i nie może już być szefem rządu. W związku z tym Mateusz Morawiecki miałby być potencjalnym przyszłym liderem tego obozu politycznego. Tylko jest pewien szkopuł. O ile przywództwo Jarosława Kaczyńskiego jest niekwestionowane, o tyle z Mateuszem Morawieckim już tak nie będzie. Kaczyński jest w stanie skupiać wokół siebie ludzi z różnych środowisk - od Ziobry i Macierewicza po Jarosława Gowina. Morawiecki nie posiada takich zdolności i jego ewentualne premierostwo i naznaczenie na następcę Kaczyńskiego może uruchomić pewne procesy dekompozycji PiS.

Który scenariusz jest najbardziej prawdopodobny?
Zupełnie nie rozumiem logiki, która za tym stoi. Nie mam pojęcia, po co to wszystko było. Dla mnie jako polityka realnej opozycji to zamieszanie jest bardzo pożądane, gdyż pokazuje w jaskrawy sposób wszystkie słabości tej władzy. Jednak zupełnie nie rozumiem motywów rządzących. Chyba że na zapleczu rządu istnieje jakaś wielka afera, o której jeszcze nie wiemy. Może właśnie jakiś ukryty skandal zmusił Jarosława Kaczyńskiego do tego manewru. Niemniej, to jedynie moja spekulacja.

Parlamentarzyści PiS ewentualną zmianę tłumaczą tym, że rząd staje przed nowymi wyzwaniami…
To bzdury. Mogę zapewnić, że jeśli Jarosław Kaczyński jutro wyjdzie i powie, że Polska ma kolonizować Marsa, to parlamentarzyści PiS będą zasypywać nas argumentami na temat świetności tego pomysłu. Kompletnie się tym nie przejmuję, bo mówią to, co każe im Jarosław Kaczyński. Gdy tylko są zdolni do własnej refleksji, pokazują prawdziwą twarz, krzycząc do posłów z mniejszości niemieckiej „do Berlina” czy oferując prawosławnym wysiedlenie z ojczyzny. Nie przejmuję się zatem ich analizami politycznymi, bo od tego w tej partii jest tylko jedna osoba.

Czy nowe przecieki odnośnie nazwisk ministrów objętych rekonstrukcją świadczą o walce frakcyjnej?
Świadczą przede wszystkim o krótkiej ławce, a także o tym, że to fikcyjne premierostwo Beaty Szydło bardzo szybko się wypaliło. Jej polityczni pryncypałowie musieli zdać sobie z tego sprawę. Unaocznia to również, że Polacy padli ofiarą politycznego oszustwa. W 2015 roku nikt nam nie mówił, że Beata Szydło okaże się kandydatem tylko na dwa lata. Dziś widać, że był to element politycznych hocków-klocków. Zupełnie jak wtedy, gdy wmawiano nam, że ministrem obrony zostanie Jarosław Gowin a nie Antoni Macierewicz.

Rekonstrukcja zakończy spekulacje?
Jeśli Beata Szydło zostanie na swoim stanowisku, to oczywiście nie. Jeśli przyjdzie nowy premier, to wszyscy będziemy rozmawiać o czymś innym. Pamiętajmy jednak, że Jarosław Kaczyński był już raz premierem i wiemy, jak się to skończyło. Z kolei Mateusz Morawiecki to lider, którego przywództwo z pewnością będzie kwestionowane.

Skąd do opozycji dochodzą wieści o zmianach w rządzie? Jedynie z doniesień medialnych?
Ludzie chodzą po korytarzach sejmowych, a znajomi pochodzą z różnych partii. Jestem w Sejmie od 1991 roku i zawsze było to miejsce plotek - w każdym normalnym kraju tak jest, choć współczesna Polska jest coraz mniej normalna. Jednak to wszystko jest elementem pewnego teatru - Polską realnie rządzi Jarosław Kaczyński i to on decyduje. Moim zdaniem wchodzi on w schyłkowy okres swojej kariery, który może potrwać jeszcze dość długo. Niemniej, personalia mają małe znaczenie - kluczowe jest to, co robi obecna ekipa rządząca, a nie kto to robi. Kaci mogą się zmieniać, najgorsze jest jednak to, że wykonują wyrok śmierci na polskiej demokracji. Pytanie o to, kto spuszcza topór na głowę demokracji, to już sprawa drugorzędna.

Jak patrzy Pan na zapowiedź bliższej współpracy w wyborach samorządowych między Platformą Obywatelską a Nowoczesną?
Myślę, że każdy racjonalnie myślący Polak życzy sobie tego, żeby opozycja współpracowała i przedstawiała realną alternatywę dla PiS. Cały czas pamiętam kampanię Bronisława Komorowskiego robioną przez ludzi z otoczenia Grzegorz Schetyny. Zaczynała się ona z kandydatem o świetnych notowaniach i dobrym wizerunku, przeciwko któremu stał szerzej nieznany kontrkandydat. Wiadomo jednak, jak się to skończyło. Boję się powtórki tego scenariusza. Porozumienie opozycji jest krokiem w dobrą stronę. Dopóki Jarosław Kaczyński, tak jak dziś Grzegorz Schetyna, wyrzucał z partii swoich przeciwników, bez przerwy przegrywał. Gdy zaczął skupiać wiele różnych ugrupowań, również niewielkich, zaczął wygrywać.