Wyrażenie breksitujące dzbany bardzo dobrze oddaje stan tego, co obserwujemy na Wyspach. Żeby bardziej plastycznie pokazać, jak zachowuje się brytyjska klasa polityczna, można sięgnąć po obrazek ze zrzędliwym wujkiem, który przychodzi na rodzinną uroczystość. Jest późno, goście sobie poszli, wódka się skończyła, a wujek od godziny się żegna i wyjść nie może, bo a nuż na stole pojawi się kolejna flaszka. Wcześniej obraził gospodarzy, żona przekonuje go, że już czas na nich, ale wujek udowadnia, że nadzieja umiera ostatnia, chociaż przed nią skapitulował już rozsądek.
To, co dzieje się wokół brexitu, jest najważniejszym procesem, który toczy się teraz w Europie. Dyskusja o konsekwencjach obecnych wydarzeń, mających dla nas dalekosiężne konsekwencje, jest jednak co chwila spychana na dalszy plan przez tematy zastępcze – o karcie LGBT czy obronie polskiej rodziny przed wyimaginowanym przez PiS atakiem.
Dla ugrupowania Jarosława Kaczyńskiego temat rozwodu Brytyjczyków z unijną wspólnotą jest trudny, bo można odnieść wrażenie, że przez długi czas politycy tej partii patrzyli na Wyspiarzy z zazdrością i podziwem. Można się Brukseli postawić, można przyjąć postawę godnościową – taki przekaz płynął między wierszami z komentarzy obecnej ekipy rządzącej do tego, co dzieje się na linii Bruksela – Londyn. Najlepiej widać to po obarczaniu winą za negocjacje porozumienia strony unijnej. Jednak oskarżanie PiS, że chce doprowadzić do polexitu, może i jest ciekawą figurą publicystyczną, ale niewiele ma wspólnego z jakimś politycznym planem. Oczywiście można budować narrację, że brak szacunku dla unijnych reguł gry to de facto dłuższa, ale konsekwentna droga do opuszczenia Wspólnoty. Ale jeśli popatrzy się na przestrzeganie praworządności w kraju, to widać, że unijne prawa są przez obecnie rządzących traktowane na równi z krajowymi.
Reklama
PiS zazdrości Brytyjczykom w sferze symbolicznej. Pokazali, że można próbować postawić na swoim. Partia Jarosława Kaczyńskiego bezpośrednio i pośrednio o brexit oskarżała brukselskie elity, lecz także wiodące stolice krajów członkowskich. U nas jednak politycy – nawet gdyby chcieli – nie odważą się na wyjście z UE. Powodów jest wiele, a najważniejszy z nich to gigantyczne poparcie społeczne dla członkostwa we Wspólnocie. Być może jednak sposób rozstawania się Wielkiej Brytanii z UE pokaże też wielu politykom, że wejście do klubu jest łatwe, a anulowanie karty członkowskiej zdecydowanie trudniejsze.
Obarczanie unijnej strony winą za brak elastyczności w negocjacjach to najmniej mądry wyraz krytyki. Może się wkrótce okazać, że z tym eurosceptycyzmem PiS zrobi błąd, którego Jan Himilsbach nie chciał popełnić z językiem angielskim. Angielski wciąż się w UE przyda, Wielka Brytania okiełzna ten chaos, nominowany przez Ruch Pięciu Gwiazd populistyczny premier Włoch Giuseppe Conte pójdzie drogą greckiego szefa rządu Aleksisa Tsiprasa i postawi na dialog, a Unia się mocniej zintegruje. Dzisiaj słowa Winstona Churchilla – "mało jest zalet, których by Polacy nie mieli, i mało błędów, których udałoby im się uniknąć" – bardziej pasują do jego rodaków, ale wkrótce mogą znów nabrać pierwotnego sensu.