Tak czy inaczej - duchowny z Torunia trąbi do odwrotu i odwołuje zapowiedzianą na połowę kwietnia wielką demonstrację w Warszawie. Wie dobrze, że nie byłaby ona jego sukcesem. Dlatego woli przeczekać - wycofać się przynajmniej na chwilę.

Reklama

Bez względu na to, kto organizuje manifestację, zasada jest banalnie prosta. Aby jakaś demonstracja się udała, spełnione powinny być dwa warunki. Po pierwsze jasno określone musi być to, przeciwko czemu protestują demonstranci. Musi to być coś, co wywołuje emocje - najlepiej gniew i poczucie krzywdy. Coś, co spowoduje, że tysiące ludzi będą chciały wyjść z domu i przejechać czasami kilkaset kilometrów, by protestować. Po drugie znany musi być adresat protestu. Ktoś, kogo można obarczyć odpowiedzialnością za "krzywdy i wszelkie zło". Ktoś, kto jest winny. Jeden konkretny przeciwnik, czyli wróg.

Tego wszystkiego brakuje dziś ojcu Rydzykowi. Sprawy europejskie, choć ważne, nie budzą emocji, które potrzebne są do zorganizowania kilkudziesięciotysięcznej demonstracji. Bo przeciwko czemu mieliby protestować słuchacze Radia Maryja? Przeciwko traktatowi, którego nie znają, a który ma poparcie ich politycznych idoli, czyli braci Kaczyńskich? A może przeciwko unijnym dotacjom, o które walczy szef toruńskiej rozgłośni? Zawsze pozostają geje i Niemcy - w tej kwestii ojciec dyrektor musiałby jednak skorzystać z rad i pomocy Jacka Kurskiego. A o to może być obecnie trudno.

Ale żarty na bok. Zakładając nawet, że dyrektor Radia Maryja porwie tłumy i przekona je, iż walka z traktatem lizbońskim i Unią Europejską to sprawa narodowa, wciąż nie będzie wiadomo, przeciwko komu ten protest jest organizowany. Przeciwko prezydentowi czy premierowi? Przeciwko Platformie czy przeciwko PiS? W tej sprawie dla ojca dyrektora wszyscy wymienieni są tak samo winni, ale wszystkich nie może on tak samo atakować. Jest za słaby na otwartą, uliczną konfrontację z prezydentem, rządem i właściwie całym parlamentem. Gdyby można było przyłożyć samej Platformie, sprawa byłaby prosta, ale nie jest. I jak to wytłumaczyć demonstrantom? Lepiej się wycofać, poczekać na rozwój sytuacji. Ojciec Rydzyk ma czas. Wciąż nie wiadomo, na ile poważne są pęknięcia w Prawie i Sprawiedliwości. Nadal trudno przesądzić, jakie długofalowe efekty przyniesie bunt kilkudziesięciu polityków PiS w sprawie ratyfikacji traktatu.

Reklama

Jeśli szef Radia Maryja rzeczywiście myśli o utworzeniu nowej partii i liczy na rozłam w ugrupowaniu Kaczyńskiego, z demonstracją spieszyć się nie musi. Dziś bowiem politycznie skorzystałaby na niej najbardziej Liga Polskich Rodziny, a chyba nie o to ojcu Rydzykowi chodzi - przecież LPR już kilka miesięcy temu złożył on na katafalku. Jednak to polityczne zombie wyraźnie ożyło w ostatnich dniach. Na sejmowych korytarzach pojawili się dawno niewidziani byli posłowie. Rozpoczęły się wielkie łowy na potencjalnych rozłamowców i uciekinierów z PiS. Antyeuropejska manifestacja w Warszawie to coś, o czym marzą niedobitki z LPR. Wygląda jednak na to, że szefa Radia Maryja nie zamierza pomóc w ich spełnieniu.

Redemptorysta z Torunia zwykł mawiać: "Alleluja i do przodu". Problem polega na tym, że tym razem nawet sam ojciec dyrektor nie wie, dokąd zmierza i co jest jego celem.