Głowa Państwa mruczna jest i mruczne wydaje rozkazy. W środku nocy zaprzęgać każe, wyjeżdża bez jednego słowa nie wiadomo gdzie. Najbardziej zaufani słudzy nie wiedzą gdzie, nawet stara piastunka, co Głowę od maleńkości niańczyła, nie wie; głowę z frasunku zachodzi, łzy roni. Wierny ordynans udaje, że wie, ale od dawna nikt wiernemu ordynansowi nie wierzy. Rumor swą rzekomą pewnością starutki jak powstaniec styczniowy i malutki jak Tomcio Paluch ordynans próbuje wszczynać, na straże przed Pałacem pohukuje, obcasami (znacznymi, bo na specjalną miarę u Kielmana obstalowanymi) stuka - pustka w Pałacu tym większa.
A Głowa Państwa gdzieś gna, gdzieś pędzi, nie wiadomo gdzie, nie wiadomo jakimi drogami, nie wiadomo jakimi korytarzami powietrznymi. Nie wiadomo, gdzie uczyni popas, gdzie wyląduje. W jakim zajeździe albo na jakim lotnisku. Nieraz daleko, bardzo daleko. Nieraz bak tankuje w Baku, nieraz w Tbilisi. Coś się dzieje.
Innym znów razem Głowa Państwa przed własnym bólem nie ucieka, nigdzie nie wyjeżdża, na miejscu rwetes wszczyna. Rządom ościennym wygraża, gryzipiórków gazetowych przegania, od szkopów ich wyzywa, własnego parlamentu unika jak ognia. Ambasadorów na placówki nie wysyła, profesorom tytułów nie nadaje, wszelkie elity w wielkiej niepewności trzyma.
Zasłużeni pułkownikowie łakomi generalskiego awansu przed pałacowym gankiem w ogonku do szlifów stoją - stoją spokojnie, minister wojny im awans obiecał: - Generałami panowie oficerowie zostaniecie, już nimi z mojego rozkazu jesteście, mundury generalskie szyjcie, a jak będą gotowe, tego a tego dnia, o tej a o tej godzinie je wdziejcie i do Pałacu marszowym krokiem się udajcie, tam najwyższa uroczystość się odbędzie. Wedle rozkazu!
O wyznaczonej porze kilkunastu chłopa w pełnej gali marszowym krokiem pod Pałacem się stawia, a tam nic. Wrota zamknięte na głucho. Kołaczcie, a będzie wam otworzone - wygląda, że nawet Pismo zawodzi. Kołaczą - zamek nie szczęka, zawiasy nie skrzypią. Nikt nie wita. Stoją. Czekają. Starzy wojacy nie w takich opałach bywali, nie w takich okopach bez snu i o suchym pysku trwali. Stoją. Czekają. Czas płynie. Dzień mija. Jeden, drugi, trzeci - nikogutko, nawet ordynans do nich nie wychodzi. Generalskich szlifów ani widu, ani słychu. Ani widu ,ani słychu awansu, a mundury - wedle rozkazu - dawno uszyte. W końcu drzwi się otwierają, pałacowy odźwierny w nich staje: Trzech wchodzi! - ryczy na całe gardło - Trzy osoby wchodzą! Reszta do domu! Niedoszli generałowie niczym spłoszone kurczęta zbijają się w stadko, najśmielszy próbuje o coś pytać…
"Won! Won pachołki moskiewskie!" - drze się odźwierny. "Wyście ruskie akademie kończyli! Was w dyby zakuwać, a nie generałami czynić! Wy Głowie Państwa zgryzot przysparzacie! W depresję ją wpędzacie! Powodami dotkliwych migren jesteście! Won, bo psami poszczuję!" - ryczy pałacowy furtian przez niektórych dla jaj spin doktorem zwany i rzuca się na najbliżej stojącego nieszczęśnika i generalskie lampasy z portek próbuje mu zdzierać, insi go powstrzymują. Coś się dzieje. Innym znów razem Głowa Państwa w chorobliwą euforię wpada. Olewa bliźniaczego brata, z wrogami się brata, z premierem biesiaduje, orędzia bez muzyki, a po staremu a capella wygłasza. Normalną Głowę normalnego państwa w euforycznym szale udaje i trzeba przyznać: wychodzi mu to pierwszorzędnie. Poparcie społeczne natychmiast rośnie, sondaże zwyżkują. Na tydzień, dwa, ale zwyżkują. Leniwie rozpościera się ta sinusoidalność, ale się rozpościera. Pomiędzy jednymi a drugimi fochami żyjemy, od biedy do biedy, ale coś się jeszcze dzieje.
Oczywiście w porównaniu z tym, co działo się niedawno, to jest nic - coś jednak jest. Jak Głowa Państwa jest formie, jak nic jej nie dolega, jak w związku z tym nie ma żadnych fochów, żadnych porywów, żadnych furii, żadnych euforii - dopiero jest pustka. Jak Głowa nasza spokojna - jest tak jakbyśmy spali. Niech Bóg nas broni przed snem nadmiernym - nie śpij, Polsko - wyśpisz się w grobie.
Powiadają niektórzy, że Głowa Państwa chora, że leczyć ją trzeba, a przynajmniej stan jej zdrowia wiadomym uczynić. Jest to otóż nieprzyzwoitość gruba. O wiele grubsza niż się zdaje.
Niestosowność rozgrzebywania stanu zdrowia Głowy Państwa nie polega na przekraczaniu granic jakiś dyskrecyj, na łamaniu jakiś zasad, na naruszaniu tabu, przekreślaniu prapolskiego obyczaju etc etc. Nieprzyzwoitość polega na milcząco przyjętym założeniu, że chory od zdrowego gorszy, że chorego należy eliminować, że choroba degraduje, że zdrowie przede wszystkim. Otóż owszem: zdrowie przede wszystkim, ale u cioci na imieninach. Poza tym: zdrowie na końcu. Gdzie zdrowie, gdzie choroba? - nierozstrzygalne to jest pytanie, nie takie dupki jak my je stawiały; stawiali takie pytanie wielcy arcymistrzowie ducha, oni też wykładali o wzmocnieniu, jakie daje choroba, o wyostrzeniu spojrzenia, wrażliwości, władz poznawczych, poczucia tragizmu i setkach innych przewag, i choćby z tego powodu: Broń nas Panie Boże przed zdrowymi. Zwłaszcza broń nas przed tymi okazami zdrowia, co syfa w swym oku nie dostrzegając, wysypkę w cudzym widzą; zwłaszcza przed nimi broń nas Panie Boże, ale w ogóle broń nas przed zdrowymi. Broń nas przed zdrowymi autorytetami, zdrowymi ideologami, zdrowymi reformatorami, zdrowymi profesorami i zdrowymi artystami.
Broń nas przed zdrowymi. A jak nie ma innej rady - daj im w porę zachorować. Ani w polityce, ani w nauce, ani w sztuce - religii nie wspominając - nie ma żadnego werdyktu na korzyść zdrowia. Przeciwnie - zdrowie może jest jakąś normą ludzkości, ale jej dolą i praktyką jest choroba. Owszem: niejeden chory władca narobił bigosu w dziejach, ale jakich bigosów narobili zdrowi - same dzieje świadczą. Historia świata to jest historia ciężkiej choroby i lepiej to wiedzieć. Broń nas Boże przed zdrową władzą. I tak nikt przy zdrowych zmysłach do władzy się nie pcha, ale jak się pcha i udaje zdrowego byka - tym jest groźniejszy. Od zdrowego byka wolę neurotyka. Z takim hasłem w Polsce wyborów się nie wygra - wielka szkoda oczywiście.