Tylko że na taki ruch nigdy nie ma dobrego czasu. Ludzie zawsze będą przeciw. W tamtej kadencji podobny pomysł również został storpedowany. Mimo że notowaliśmy wzrost gospodarczy. Więc skoro jest szansa na to, by nadrobić wieloletnie zaniedbania w tej kwestii, najlepiej zrobić to teraz. I w jak najszerszym porozumieniu politycznym.
Na razie, po odrzuceniu przez Senat propozycji podwyżek dla parlamentarzystów, nie ma decyzji, by nad ustawą ponownie pochylił się Sejm. Opozycja wystraszyła się własnej śmiałości. Dlatego, choć pierwotnie poparła podwyżki, to teraz jest przeciw, a PiS z kolei nie chce wracać do politycznej burzy, jaką ten temat wywołuje. Jednak to nie znaczy, że nastąpiła zmiana zdania. Wśród posłów narasta frustracja z powodu niskich zarobków. Po obniżce w poprzedniej kadencji ich wynagrodzenia są najniższe od kilkunastu lat. Z drugiej strony jest oczywiste, że jeśli jakiekolwiek podwyżki nie zostaną wdrożone teraz, zapewne nie uda się to do końca kadencji. Z dwóch powodów. Po pierwsze, z każdym rokiem bliżej będzie do wyborów. Polityczna cena tego posunięcia będzie rosła. Podbije ją drugi czynnik – sytuacja gospodarcza za rok czy dwa nie musi być znacząco lepsza niż jesienią tego roku. Frustracja wśród polityków jest na tyle duża, że rozważane są różne warianty powrotu do sprawy podwyżek. Pierwszy najprostszy – grożący ponowną burzą, to odrzucenie weta Senatu. Jednak taki wariant musiałby wziąć na swój polityczny rachunek sam PiS, bo nie ma szans na poparcie opozycji. Możliwy jest też kolejny wariant: uchylić weto Senatu i jednocześnie błyskawicznie znowelizować ustawę, zmniejszając skalę podwyżek (zwłaszcza tych najbardziej bulwersujących, np. dla pierwszej damy). Takie rozwiązanie byłoby optymalne, bo zmniejszyłoby napięcie. Inaczej zostaje łatanina. Jeden z naszych rozmówców uważa, że można byłoby skorygować ustawę o wykonywaniu mandatu posła i senatora, a konkretnie jej art. 25 ust. 2. W obecnym brzmieniu stanowi on, że uposażenie parlamentarzysty odpowiada 80 proc. wysokości wynagrodzenia podsekretarza stanu, ustalonego na podstawie przepisów o wynagrodzeniu osób zajmujących kierownicze stanowiska państwowe, z wyłączeniem dodatku z tytułu wysługi lat. – Wystarczyłoby zmienić 80 proc. na 100 proc. – twierdzi nasz rozmówca z PiS. Wskazuje też na kolejny artykuł przywoływanej ustawy, który zakłada dodatki dla parlamentarzystów zasiadających w komisjach. Przewodniczący może liczyć na dodatek w wysokości 20 proc. uposażenia, jego zastępcy – na 15 proc., a przewodniczący stałych podkomisji – na 10 proc. Tu też można myśleć o zmianie.
Brak podwyżek utrudni dobór kadr w nowym, zrekonstruowanym rządzie. Liczba resortów ma zostać ograniczona, a pracę straci część wiceministrów. Zwłaszcza ci w randze sekretarza stanu, których PiS chce zawrócić do Sejmu, uznając, że zbyt często pojawiał się problem z frekwencją na komisjach. Po prostu nie wszyscy ministrowie byli w stanie rzetelnie pełnić jednocześnie funkcję posła. To oznacza, że powstaną duże resorty, z silnymi politykami na ich czele, których trzeba będzie otoczyć kompetentnymi ludźmi. Skoro iluś wiceministrów pójdzie „pod topór”, idealnym rozwiązaniem byłoby dokooptować do politycznie umocowanych szefów resortów prawdziwych fachowców. Tylko kto będzie chciał wziąć na siebie gigantyczną odpowiedzialność za dzisiejsze pieniądze?
Reklama