Coraz mniej mnie w życiu zaskakuje, ale wczoraj - przyznaję szczerze - zostałem zaskoczony tym, jak wiele osób uważa, że pisanie prawdy o szczepionkach jest szkodliwe, bo przez to ludzie nie będą chcieli się szczepić. Nie ukrywam, że nie mogę wyjść z szoku po lekturze co najmniej kilkudziesięciu komentarzy typu "to nie jest czas na mówienie o kłopotach, bo ludzie nie zaszczepią się na koronawirusa". Tymczasem, w co z całego serca wierzę, ludzie wcale nie są głupi i to, co systemowi szczepień może najbardziej zaszkodzić, to ukrywanie czegokolwiek przed społeczeństwem. Byłoby to wystawianie piłki na pustą bramkę antyszczepionkowcom.

Reklama

Ale po kolei... Napisałem wczoraj tekst - może mądry, może głupi, każdy może sam ocenić, czytając, który sprowadzał się do tego, że polscy politycy i urzędnicy powinni rzetelnie informować o zagrożeniach związanych z przyjmowaniem szczepionek. ZOBACZ WIĘCEJ TUTAJ>>> Bo te są naprawdę bardzo małe, szczególnie gdy porównamy je do ryzyka zachorowania na koronawirusa i zakażenia połowy naszych bliskich. Zarazem jednak istnieją i warto ludzi na to przygotować. W przeciwnym razie trzy łzawe reportaże o ludziach, których rozbolała głowa po przyjęciu szczepionki na koronawirusa, mogą zniechęcić ludzi co do zasady umiarkowanie pozytywnie nastawionych do szczepień do przyjęcia dawki.

"Ty przemądrzały redaktorku"

Mój tekst, co było dla mnie oczywiste, wywołał falę nienawistnych komentarzy wśród antyszczepionkowców. Szczególnie "spodobały" im się te fragmenty, w których piszę o tym, że wybieram naukę, a nie szarlatanerię, oraz stwierdzenie, iż bardziej ufam ludziom, którzy poświęcili kilkadziesiąt lat swojego życia medycynie, niż osobom, które poświęciły kilkadziesiąt godzin na oglądanie filmów na YouTube.

"Ty przemądrzały redaktorku. Wyobraź sobie, że to ty lub ktoś z twojej rodziny będzie w tej malutkiej grupce, która będzie mieć ciężkie powikłania, lub umrze czego ci życzę z całego serca. Ale to dla dobra narodu więc chyba będziesz zadowolony, ale ja i moja rodzina chcemy żyć, więc won!!!!!! od nas" - to jeden z co najmniej kilkudziesięciu komentarzy opublikowanych pod tekstem, który - no, niestety, takie bezwzględne zasady korporacji - został usunięty przez naszych moderatorów.

Ale podobne wiadomości wysyłali mi oraz publikowali w internecie także zwolennicy szczepionek. Większość po wpisie dr. Pawła Grzesiowskiego, pediatry i immunologa, który stwierdził, że jestem antyszczepionkowcem. Podstawowe zarzuty do mnie pojawiły się trzy. Po pierwsze: zły tytuł i lead. No to zacytujmy: "Ludzie po przyjęciu szczepionki będą umierać. Powikłania pójdą w tysiące. I... to naturalne. Czym szybciej decydenci wyjaśnią Polakom, że kampania zaszczepienia milionów Polaków to nie jest całkowicie bezbolesna operacja dla zdrowia nas wszystkich, tym lepiej. Popularność ruchów antyszczepionkowych nakręca bowiem głównie przekonanie, że politycy ukrywają prawdę".

Wiele osób, z Grzesiowskim na czele, stwierdziło, że tytuł może wprowadzić w błąd kogoś, kto nie przeczyta tekstu. Bo tekst jest proszczepionkowy, ale tytuł i lead mogą zostać uznane za głos antyszczepionkowców. To ja z tego miejsca pragnę bardzo wszystkich oburzonych przeprosić - z dołu i z góry - bo nie zacznę pisać tekstów z założeniem, że i tak czytelnik go nie przeczyta. Nie jestem "tytularzem", lecz dziennikarzem, więc pozwolę sobie nadal skupiać się na pisaniu tekstów.

Reklama

"A nuż te szczepionki to nie jest wcale zamach na ludzkość"

Czy wiem, że ludzie nie czytają tekstów, a często poprzestają na tytule? Tak, oczywiście, zdaję sobie z tego sprawę. Ale tak jak większość z nas udaje zadowolonych, gdy nieumiejąca gotować ciotka nakłada nam kolejny talerz przesolonej zupy, tak dziennikarz przyjmujący, że i tak nie ma znaczenia to, co napisze, to dziennikarz bądź wypalony, bądź już całkowicie zdegenerowany.

Znalazło się sporo osób, które stwierdziło, że taki tytuł i lead (głównie tytuł) może zostać wykorzystany przez antyszczepionkowców na ich forach. To uderzający błąd logiczny. Jeśli bowiem przyjmiemy, że na forach antyszczepionkowców są głównie antyszczepionkowcy (a to założenie nie wydaje mi się nieuzasadnione), to wklejenie przez kogoś kolejnego antyszczepionkowego tytułu na pewno nie wywoła dojmujących efektów, bo nikogo nie sprowadzi na złą drogę. A może - tak się łudzę - ktoś przeczyta skrajnie proszczepionkowy tekst i zakiełkuje w nim myśl, że a nuż te szczepionki to nie jest wcale zamach na ludzkość.

Niektórzy stwierdzili: po co dawać klikalny tytuł? Rozumiem, że powinien być nieklikalny, wtedy byłoby wszystko dobrze. Odnoszę wrażenie, że część osób z dobrymi intencjami nie wie, o co toczy się gra. Z jednej strony mamy na pozór atrakcyjnych antyszczepionkowców, których tezy są dość nieskomplikowane, za to nośne. I teraz mamy do wyboru, co postawimy po drugiej stronie. Bez wątpienia warto postawić na ludzi nauki, którzy zjedli zęby na tworzeniu i analizowaniu działania szczepionek. Ale załóżmy, że mamy miejsce na kolejnego zawodnika.

Niech każdy odpowie sobie sam na pytanie, czy woli np. lekarza związanego z koncernami farmaceutycznymi produkującymi szczepionki, którego narracja będzie sprowadzała się twierdzenia, że trzeba się szczepić, a kto się nie szczepi - ten głupek (nie wskazuję nikogo palcem, ale kilku takich lekarzy w Polsce znam), czy może atrakcyjny w formie proszczepionkowy tekst w popularnych mediach? Każdy może to sam ocenić, ale ja, jako osoba pisząca od sześciu lat o systemie ochrony zdrowia, nie mam wątpliwości, że właśnie odbywa się walka o rząd dusz - ludzi niezdecydowanych, bo z jednej strony dostrzegających luki w sposobie myślenia antyszczepionkowców, ale z drugiej rozczarowanych politykami, urzędnikami, lekarzami, dziennikarzami zapewne także. I dla tych ludzi nie ma jakiejkolwiek oferty ze strony zwolenników szczepionek. Po prostu "tak jest i basta". A jak wspomni o niepożądanych odczynach poszczepiennych, to mamy dowód na to, że oszołom. I właśnie w ten sposób sami radykalizujemy ludzi wątpiących, wykluczając ich poza nawias ludzi rozumnych. Naturalnym ludzkim odruchem wówczas jest bratać się z tymi, którzy przyjmują z otwartymi rękoma.

"To nie moje słowa, lecz Paracelsusa"

To oczywiste, że ja zarówno tytułem, leadem, jak i formą prowokowałem. W tym tekście też staram się prowokować. Bo szczerze wierzę w to, że tylko tak można przekonać ludzi, których nie dali do tej pory rady przekonać profesorowie i nie przekonały ich suche statystyki, bardzo korzystne przecież dla systemu szczepień.

Drugi powszechny zarzut dotyczył tego, że napisałem, iż leki są truciznami i kluczowe jest to, by dokonać ważenia dóbr i ocenić, czy ten lek bardziej nam pomoże, czy zaszkodzi. W przypadku szczepionki zaś, czy lepiej ją przyjąć i zredukować ryzyko zachorowania na chorobę, przeciwko której się szczepimy, czy lepiej nie przyjmować i nie być narażonym na wszelkie niepożądane odczyny poszczepienne, za to być bardziej narażonym na chorobę. Dalej oczywiście jednoznacznie pokazałem, że lepiej się szczepić niż nie szczepić, ale tego już wielu nie dostrzegło. Znalazło się za to wielu oburzonych - znów z dr. Pawłem Grzesiowskim oraz wybitną lekarką i farmaceutką w jednym posłanką Anną-Marią Żukowską na czele - że jak w ogóle można pisać, iż lek to trucizna.

Pragnę szanownych oburzonych uspokoić: to nie moje słowa, lecz Paracelsusa. To on pierwszy powiedział, że wszystko jest trucizną, a decyduje tylko dawka. Lek jest trucizną także zgodnie z definicją słownikową, bo trucizna to po prostu substancja, która może (ale nie musi) zakłócić funkcje życiowe organizmu. Po prostu - pardon za złośliwość - niektórzy myślą, że trucizna to mikstura jakiegoś szaleńca przelewana z probówki do probówki.

Posłanka Anna-Maria Żukowska nawet postanowiła mi udowodnić, że lek to nie jest trucizna na konkretnym przykładzie: insulina. Posłanka, już po stwierdzeniu, że piszę z punktu widzenia medycyny okropne bzdury, przekonywała, że "insulina nie jest trucizną, bowiem zdrowy organizm ją wytwarza". Na taki argument mogę odpowiedzieć jedynie, że nie życzę szanownej posłance, aby ona lub ktokolwiek z jej bliskich zapadał na śpiączkę hipoglikemiczną. Która - uwaga, uwaga - bierze się m.in. z przedawkowania insuliny.

Trzeci zarzut to, że w ogóle napisałem o tym, że występują niepożądane odczyny poszczepienne, że zdarzają się powikłania i że możliwe jest, iż ktoś źle zareaguje na szczepionkę. Ale taka po prostu jest prawda. I można oczywiście sądzić, że lepiej jest o tym nie mówić, ale wówczas za kilka miesięcy obudzimy się z ręką w nocniku – bo gdy pojawią się już pierwsze relacje o złej reakcji na szczepionkę na koronawirusa, będzie za późno, aby przekonywać, że to naturalne, gdyż po prostu statystycznie jedna osoba na wiele tysięcy źle zniesie przyjęcie szczepionki. Teraz jest czas, aby o tym mówić.

Na koniec, mam wrażenie, że od kilku lat dyskusja o szczepionkach stała się tematem tabu. Każde jedno zdanie, które nie sprowadza się do wychwalania roli szczepionek, traktowane jest jako atak na cały system i na ludzkość jako taką. Tak też było, gdy wraz z redakcyjnym kolegą ujawniliśmy, że w kilkunastu placówkach ochrony zdrowia podano kilkuset noworodkom szczepionki z decyzją o obowiązku ich utylizacji (wskutek awarii zerwany został „łańcuch chłodniczy”, czyli szczepionki przez zbyt długi czas przebywały w niewłaściwej do ich przechowywania temperaturze). Przez wiele osób, tak się składa, że przez dr. Pawła Grzesiowskiego także, zostaliśmy uznani za antyszczepionkowców. Bo – jak wówczas wielokrotnie słyszałem – napisanie o jednym błędzie może podważać zaufanie do całego systemu. Faktem jest, że antyszczepionkowcy mieli używanie – nasz tekst do dziś pojawia się na ich forach. Ale warto zastanowić się nad alternatywą: lepiej by było, gdyby któregoś dnia właśnie antyszczepionkowcy to odkryli? Czy może lepiej nie informować o oczywistych nieprawidłowościach i zamiatać je pod dywan, żeby tylko nie podważać zaufania? Tyle że na czym wówczas ma się opierać to zaufanie, jeśli nie na prawdzie?