Przed laty, po triumfalnym przemarszu tamtych filmów przez polskie ekrany, wstępujący do naszej mafii młodzi ludzie traktowali je jako swoistego rodzaju biblie. A ich bohaterowie stawali się wzorami do naśladowania. W wielu mafijnych domach do dziś obydwa tamte filmy na płytach DVD oglądane są co pewien czas - jakbyśmy powiedzieli - dla wzmocnienia się.

Reklama

Pełno tam bowiem postaci reprezentujących prawdziwie męskie postawy - ba, nawet rycerskie - takie jak lojalność wobec środowiska i przyjaciół, twardość charakteru wobec policji, niemal bezgraniczne poświęcenie dla rodziny, dbałość o dzieci i jak wszędzie na świecie o ukochane wnuki. Oczywiście, oprócz codziennego życia mafii amerykańskiej nie brak w nich przemocy i okrucieństwa. Tyle tylko, że pokazane to jest na ekranie w pastelowych barwach. A więc ogląda się to przyjemnie i nawet można po filmie powspominać, jaki to fajny ten consigliere Tom Hagen.

Masakra

Po "Gomorze" takich przyjemnych pogawędek już prowadzić nie można. Gdyby poprzestać na tym, że film jest nieprzyjemny, byłoby to stwierdzenie krzywdzące. Film jest po prostu przejmujący. Człowiek wychodzi z kina jak uderzony obuchem w głowę. Okazało się, że nie miało znaczenia to, że znam książkę Roberta Saviano o tym samym tytule co film. Wprawdzie jest ona podstawą filmu, ale to siła obrazu sprawia piorunujące wrażenie.

W "Gomorze" brutalność jest namacalna, prawdziwie okrutna, dojmująca. Możliwe to? Dlaczego? Bo brutalność wpisana jest w codzienną egzystencję tamtych ludzi. Żyjących w zamkniętym świecie biedy, brzydoty, zła.

Film zaczyna się sceną zbiorowej masakry w gabinecie odnowy biologicznej. Siedmiu mafiosów zażywa rozkoszy pławienia się w cieple pary wodnej. Wszyscy są nadzy i bezbronni. Na chwilę tylko zapomnieli, że są w stałej wojnie z konkurencyjnym gangiem. Wprawdzie wystawili przed gabinetem obstawę, ale zbyt małą. Ta utrata czujności na chwilę kosztowała ich życie.

To niejedyna zbiorowa egzekucja, jaką oglądamy w "Gomorze". A film i tak pokazuje tylko drobną część rzeczywistych morderczych potyczek toczących się każdego dnia i w każdej godzinie między zwalczającymi się grupami.

Reklama

Czy takie sceny egzekucji zdarzały się w historii polskiej mafii? Największa i jak do tej pory jedyna zbiorowa przestępcza egzekucja w miejscu publicznym w Polsce miała miejsce w kwietniu 1999 roku w restauracji Gama na warszawskiej Woli. Trzech uzbrojonych mężczyzn oddało serię do pięciu gangsterów z Wołomina siedzących przy stoliku. Warszawski przypadek w najmniejszym stopniu nie może być przyrównywany do liczby masowych egzekucji wykonywanych przez kamorrę. Na południu Włoch masowe zabójstwa gangsterów zdarzają się często, by nie powiedzieć regularnie. Zresztą nie tylko w wojnach między gangami i porachunkach wewnętrznych gangów. Ofiarami bywają ludzie spoza świata przestępczego, którzy próbują przeciwstawić się kamorze.

Mafia na całym świecie, w tym i nasza rodzima, krwawo rozprawia się jednak ze wszystkimi, którzy albo ją zdradzają (w "Gomorze" zemsta pokaże swą prawdziwie okrutną twarz), albo próbują robić interesy poza nią. Słynny "Pershing" został zastrzelony tylko dlatego, że próbował się usamodzielnić od "Pruszkowa".

System wczesnego ostrzegania

Pewnie recenzenci filmowi będą wytykać mi przesadę, ale trudno mi powstrzymać się od umieszczenia "Gomorry" w nurcie tzw. neorealizmu włoskiego.

Tak, wiem. Tamta epoka kina jest zamknięta. Skończyła się w połowie lat 50. "Gomorra" wszakże opiera się na trzech filarach, które były wyznacznikami filmów należących do złotej epoki kina włoskiego, a zarazem je definiowały. Podobnie jak neorealistyczne obrazy "Gomorra" pokazuje ludzi z samych nizin społecznych, co więcej, można powiedzieć - ze społecznego dna. Po wtóre, pełnymi garściami korzysta z naturszczyków, czyli aktorów niezawodowych. Powód tego jest oczywisty. Aktor może świetnie zastąpić każdą pojedynczą postać, zagrać gangstera, prymitywnego przestępcę, więźnia czy "nurka" grzebiącego w śmietnikach itp. Jednakże reżyserowi o wiele łatwiej jest stworzyć przekonujący portret zbiorowy określonej społeczności, gdy wykorzysta właśnie naturszczyków. Wreszcie po trzecie, swój film Matteo Garrone kręcił w autentycznej scenerii. Pokazał nam nie tylko prawdziwych przestępców, ale również rzeczywiste miejsca, w których się kąpią, bawią, kupują narkotyki, zabijają. Jawnie i skrycie. Życie większości z nich ogranicza się do slumsów na przedmieściach Neapolu. Tu się rodzą i tu umierają. Większość młodo. Rzadko śmiercią naturalną.

Te slumsy to potężne, wysokie blokowiska zbudowane jak piramidy. Jeden taki blok to mała dzielnica. Na dachu jednego z nich w pompowanym basenie kąpią się dzieciaki. W palącym słońcu na kolejnym dachu dorośli mafiosi. Obserwują całe osiedle widoczne jak na dłoni. Za chwilę rozpocznie się codzienna, trwająca ledwie kilkadziesiąt sekund pora sprzedaży narkotyków dla małolatów. Mafiosi na dachu muszą pilnować, czy nie widać gdzieś karabinierów albo służb antynarkotykowych po cywilnemu.

Jeden z małych bohaterów filmu Toto podczas nalotu karabinierów wypatrzył pistolet i paczkę narkotyków porzuconych w ostatniej chwili przez jednego z mafiosów uciekających przed ścigającymi go karabinierami. Chłopiec chowa obydwie rzeczy, bo wie, że to kapitał, który pozwoli mu szybko wejść do mafii. Niektórzy jego rówieśnicy zaczęli wcześniej od niego. Jeden z nich siedzi w kucki na ulicy przy głównym wyjściu z bloku. Jest rodzajem mafijnego systemu ostrzegania. - Co tu robisz? - pyta go Toto. - Pracuję - odpowiada. I dodaje: - Aresztowali Vito i Bueno. Innym razem nadaje komunikat: - Wjeżdżają dwa samochody.

Bo w Neapolu pierwsze kroki w mafii zaczyna się już w wieku chłopięcym. Nawet 10-latki dostają pierwsze zadania jako kurierzy przewożący narkotyki. Każdy wcześniej musi przejść próbę ogniową. W podziemnym garażu kolejno każdy zakłada kamizelkę kuloodporną. Jeden z kapitanów gangu pyta chłopca: - Czy jesteś silny? Jeśli odpowiedź jest twierdząca, mierzy do niego z pistoletu, chcąc go przestraszyć. Jeśli i to malec wytrzymuje, naciska spust, celując w pierś. Siła pocisku jest tak duża, że każdy chłopiec pada na wznak. Ten, który nie płacze, zdaje egzamin. - Teraz jesteś mężczyzną - mówi do Toto jego mafijny opiekun.

Film robiony jest prawie jak paradokument. Przewija się w nim kilka postaci. Mimo że widzimy je tylko w kilku epizodach, reżyserowi udaje się przekonać nas do prawdy psychologicznej swoich głównych bohaterów. Nawet do zwariowanej dwójki, dla której wzorem jest "Człowiek z blizną", czyli Tony Montana, kubański kryminalista, który swe zbrodnicze interesy rozwinął w Stanach. Dwójka bohaterów "Gomorry" zawiedzie się jednak na gangsterskim credo przyjętym za ich duchowym przewodnikiem: "Świat należy do nas".

Jak nasza mafia ma się do neapolitańskiej kamorry przedstawionej przez twórcę filmowej "Gomorry" Matteo Garrone? Czy podobny film mógłby powstać o polskiej mafii?

Nasi twórcy nie muszą na szczęście myśleć o zrobieniu podobnego filmu. Z kilku powodów. Nasza mafia w porównaniu do kamorry ma się tak mniej więcej jak chałupnictwo do produkcji przemysłowej z użyciem najnowszych technologii. Skala i natężenie przestępczości są nieporównywalnie mniejsze od kamorry. No i skala zbrodni.

Nie ma też u nas tak masowego udziału nieletnich w przestępczości zorganizowanej. W kamorze, co pokazuje "Gomorra", zbrodnią jest wciąganie w świat mafii najmłodszych.