Nie jest dobrze, kiedy sojusznicy próbują wywierać na siebie naciski przez półoficjalne przecieki. Tak się stało przed dwoma dniami, kiedy cała Polska za pośrednictwem Reutersa usłyszała, że jeśli nie spuścimy z tonu w negocjacjach, to Amerykanie rozważą instalację swojej tarczy antyrakietowej w innym kraju. Próba rozmiękczania polskiego stanowiska za pomocą nie do końca autoryzowanych, zakulisowych wypowiedzi tego czy innego przedstawiciela rządu jest gestem nieprzyjemnym. Tak się nie robi między przyjaciółmi.

To zresztą nie pierwszy przejaw amerykańskiej nonszalancji w trakcie tych negocjacji. A przecież Waszyngton powinien zdawać sobie sprawę, że rząd w Warszawie sam ma problemy z tarczą antyrakietową, która dzieli nie tylko polityków, ale i społeczeństwo. Zdecydowana większość Polaków nie chce budowy tych instalacji w naszym kraju. Rząd PiS, zgadzając się na rozpoczęcie negocjacji, poszedł na przekór opinii publicznej, a rząd PO jest krytykowany za rzekomo zbyt wysokie żądania wobec USA. Tak naprawdę rząd Jarosława Kaczyńskiego oczekiwał ze strony amerykańskiej dodatkowych - poza traktatem waszyngtońskim, podstawą NATO - zobowiązań sojuszniczych. Odmowa amerykańska była z góry do przewidzenia, bo powinno być jasne, że renegocjowanie traktatu jest oczekiwaniem nierealnym.

Wszystko to wytwarzało atmosferę gorączkowego napięcia i niezaspokojonych polskich oczekiwań. Niepotrzebnie. Jeżeli nawet Amerykanom zaczyna się dziś spieszyć w realizacji tej inwestycji - choćby ze względu na nadchodzące wybory - to Polakom nie spieszy się wcale. I nie ma powodu, by się spieszyło. Minister Sikorski słusznie podkreśla, że to zbyt skomplikowane przedsięwzięcie i trzeba cierpliwie negocjować, bez rozniecania zbędnych emocji. Jest rzeczą całkiem naturalną, że sprzymierzeńcy rozmawiają ze sobą na temat wzajemnych świadczeń w dziedzinie bezpieczeństwa.

Tarcza antyrakietowa ma służyć interesom Amerykanów. Jest oczywiste, że jeżeli oni, korzystając z naszego obszaru, chcą zwiększać swoje bezpieczeństwo, my w zamian też chcemy zwiększenia własnego bezpieczeństwa. Jest normalne, że wspólnie zastanawiamy się, jak to zrobić i nie ma co się podniecać. Tym bardziej że projekt zostanie być może wpisany w bardziej ogólne ramy powiązań NATO-wskich czy unijnych. Zainteresowane są też inne państwa, nie tylko Polska i USA, ale - okazuje się ostatnio - może i Niemcy.

Amerykanie wydają się mieć na tym etapie rokowań głównie tylko dwa cele: zakończyć je szybko i zaoferować mało. Ani pierwszy, ani drugi cel nie jest zbieżny z polskim interesem. My nie chcemy zbyt wiele. Dokładna wysokość oczekiwań formułowanych przez stronę polską nie jest znana, ale należy domniemywać, że chodzi o to, byśmy własnymi siłami - niekoniecznie licząc na interwencję USA - byli w stanie bronić tych instalacji i samych siebie przed ewentualnym atakiem. To zupełnie logiczne oczekiwanie. Nawet między przyjaciółmi obowiązuje przecież zasada „coś za coś”. Ameryka nie została zaatakowana, nie potrzebuje naszej niezwłocznej pomocy. Stany Zjednoczone mają określoną koncepcję swojego przyszłego rozwoju i przewidują w niej pewną rolę dla Polski. Ale to nie znaczy, że Polska ma po prostu odgrywać rolę według napisanego za Oceanem Atlantyckim scenariusza. Byłoby nierozsądne rezygnować choćby z części naszych oczekiwań. Modernizacja polskich sił zbrojnych, przede wszystkim obrony powietrznej, nie jest w tej sytuacji żadną fanaberią.

Jeżeli Waszyngton na takie stanowisko odpowiada przeciekami, że wobec tego rozważy przeniesienie elementów tarczy gdzie indziej - to jest to wyłącznie sprawa Amerykanów. To nie Polska rozpoczęła negocjacje, nie Polska zabiegała o umiejscowienie tarczy na naszym terytorium. Nie od Polski zależy więc zrywanie rozmów. Naszym zadaniem jest rozmawiać, rozważać, starać się o tyle, ile jest nam potrzebne. Jeśli natomiast nic z tego nie wyjdzie i Amerykanie rzeczywiście wycofają swoją ofertę - nie widzę wielkiego nieszczęścia ani wielkiej dla Polski straty.

Polska cieszy się - zasłużoną - opinią państwa, które wywiązuje się z nawiązką ze swoich zobowiązań międzynarodowych i sojuszniczych. Jeżeli zaryzykuje zerwanie rozmów przez Amerykanów, udowodni też, że dba o własny interes, zachowując przy tym jak najlepsze stosunki z sojusznikami. Wizerunek Polski, która umie wyjaśnić, na czym polega jej interes i umie o niego zadbać, umocni pozycję naszego kraju jako wschodniej wizytówki NATO i UE.

Twarde stawianie sprawy przez polski rząd z pewnością nie ułatwia zadania Amerykanom. Im się spieszy, a my mamy czas na prowadzenie dalszych negocjacji. W ich toku trzeba pamiętać o jednym: wobec Polski Waszyngton jest bardzo, ale to bardzo skąpy; zarówno jeśli chodzi o transakcję zakupu F-16, która okazała się dla nas niezbyt korzystna, jak i o inne zobowiązania sojusznicze. Amerykanie na nas naprawdę oszczędzają. Nie dają nic za darmo ani nic ponad to, co konieczne. Formułowanie rozsądnych oczekiwań w zamian za to, że przy naszej pomocy poprawić swoje bezpieczeństwo, nie jest więc niczym zawstydzającym.