Granica przyzwoitości w futbolu obniżyła się tak bardzo, że działacze klubu, któremu udowodnienie kupienia jedynie pięciu meczów w sezonie, uchodzą za krystalicznie czystych. To rzeczywiście nic przy tych, którzy ustawiali wszystkie mecze.
Ludzie polskiej piłki nawołują do zastosowania grubej kreski i temu akurat trudno się dziwić, bo zabierają głos w swojej sprawie. Sęk w tym, że zwykli kibice też mają już tego wszystkiego dość i jestem w stanie uwierzyć, że większość chciałaby zakończenia całego zamieszania i skupienia się tylko na tym, co najistotniejsze, czyli na sporcie. Na chłopski rozum: szybko rozgonić wszystkich się nie da, bo po pierwsze nie miałby kto grać i sędziować, a poza tym trzeba by to robić niezgodnie z prawem. Ciągłe degradacje klubów też nie mają sensu, bo dezorganizują rozgrywki.
Opinia, że niemal wszyscy działający w polskim futbolu są umoczeni, już dawno przestała być populistyczną. Nie może być ona jednak argumentem za grubą kreską. Ani to, że wszyscy jesteśmy tą aferą znudzeni. Skoro prokuratura we Wrocławiu zabrała się za futbol, to niech działa do końca. Choćby śledztwo miało trwać latami. Jeśli miałoby się okazać, że wszyscy obecni sędziowie brali w łapę, i trzeba będzie sięgać po obcokrajowców lub szybko szkolić nowych, to trudno. Nie może być tak, że karę ponieśli tylko ci pierwsi złapani, kiedy sprawa była nowością i budowała słupki poparcia kolejnym rządom. Właśnie te obecne, mniej spektakularne działania prokuratury mają większą wartość. Dzięki nim poznajemy realną skalę problemu. Bez przesadnego podniecania się i doszukiwania drugiego, podszytego polityką dna.
Owszem, prawdziwy kibic chce się cieszyć sukcesami swojej ulubionej drużyny i nie zastanawiać się nad niczym innym. Bez wątpienia igrzysk nie wolno ludziom odbierać. Ale nie można odbierać także prawa do wiedzy na temat tego, w jaki sposób ich ulubiona drużyna zdobywała puchar czy mistrzostwo Polski.