Wojciech Olejniczak niedawno ogłosił, że lewica nie spocznie, dopóki nie wywalczy bezpłatnego in vitro. Pytanie - od kiedy ta sprawa jest dla polskiej lewicy tak ważna? Czy mówiła o tym w kampanii wyborczej? Nie. Czy domagała się tego rok temu jako opozycja? Nie. A może cztery lata temu, kiedy SLD rządził, a Olejniczek zasiadał w fotelu ministra, dzisiejszy lider Sojuszu choćby raz się zająknął na temat in vitro? Też nie. Ożywił się dopiero dziś. Usłyszał twarde "nie" Kościoła i zrozumiał, że wojna o in vitro nie będzie małą bitewką, że Kościół ruszy do wielkiej wojny. Olejniczak pojął, że można rozpętać konflikt o analogicznym rozmachu i natężeniu co wojna aborcyjna z lat 90., a to przydałoby wielkości jego mocno sflaczałej partii. Dlatego Sojusz łapie sztandar, który nigdy nie miał dla niego żadnej wartości.

Reklama

Ale nie tylko SLD pod pretekstem in vitro chce złapać wiatr w żagle. Przy tej okazji rozpoczął się znacznie ciekawszy bój - o duszę Platformy. Partia, jak wiadomo, jest ideowo niedookreślona, z jednej strony bliskie są jej idee świeckiego państwa, refundacja in vitro, brak religii na maturze, z drugiej boi się ona panicznie religijnej wojny, która odepchnie od niej konserwatywnych wyborców.

I w tą zasadniczą słabość uderzają dziś tzw. lewicowo-liberalne media. Dzień po dniu widzimy emocjonalne teksty na temat in vitro w gazetach, które wcześniej o sprawie przypominały sobie raz na rok. Czy to nagła szeroka fala świeżo zrodzonego współczucia dla osób bezdzietnych, czy raczej strategia polityczna polegająca na wpychaniu Platformy w kulturową wojnę? Która w kilka miesięcy skonfliktuje ją z Kościołem, ze środowiskami konserwatywnymi, przesunie ją na mapie politycznej gwałtowanie w lewo, i - w konsekwencji - uczyni zakładnikiem lewicowej części opinii publicznej.

Spójrzmy uważnie, leczenie bezpłodności nie jest tematem podstawowym. Nie chodzi o to, jak bezboleśnie rozwiązać problem miliona małżeństw, które chciałyby mieć dzieci, ale przeciwnie, chodzi o jak najwięcej bólu. Kiedy pragnące własnych dzieci małżeństwa zostaną oskarżone o udział w zabójstwie, a katolicy znów staną się ciemnogrodem, wówczas konflikt wreszcie rozkwitnie, stanie się potrzebny, ale nie parom czekającym na zabieg in vitro, ale wygasłej polskiej polityce, która szuka pretekstu, by zaistnieć.

Podkreślam, nie chodzi o samo tylko pisanie o in vitro (bo również DZIENNIK sporo o tym pisze), ale o ten emocjonalno-ideologiczny kontekst, który jest uruchamiany. O aurę wojny kulturowej, która jest kreowana. Nie tylko wokół in vitro. Od kilku dni znowu czytamy o grozie, w jakiej żyją mniejszości seksualne. Lesbijka pisze list otwarty do premiera, z którego wynika, że ona w Polsce Tuska już dłużej nie wytrzyma. Dwa lata z Kaczyńskimi przeszły jej spokojnie, a teraz, wraz z przyjściem konserwatywnego Tuska, poczuła, jak homofobiczny jest jej kraj. I oczekuje od Platformy szczególnej ochrony.

Ta kampania jest próbą wciągnięcia Platformy w wojnę kulturową, z której nie będzie miała wyjścia. W wojnę, która zdefiniuje ją jako formację lewicowo-liberalną, na co oczekuje ta część inteligencji, która dzisiaj w polityce nie znajduje swojego faworyta. Sojuszem już gardzi, PiS się boi, ale konserwatyzmem Platformy też się brzydzi.

Apetyty na duszę Platformy są też po drugiej stronie. Kościół zalicytował od razu pełną pulę. Bez rozgrzewki, bez wstępnych rozmów ogłosił, że albo premier w całości poprze religijne racje, albo będzie wojna. Bardzo wyraźnie przywołał analogię z aborcją, wysyłając polityczny sygnał, że to wojna, dla której Kościół gotów jest pójść na barykady.

Reklama

Czemu Kościół dał hasło do politycznej mobilizacji? Można się wgryzać w teologiczne pryncypia, ale brutalność niektórych wypowiedzi hierarchów pokazuje, że Kościołowi też chodzi o to samo - o wpływ na Platformę. Kościół postawił jasny warunek: nie ma miejsca na liberalną neutralność, choćby tak konserwatywną jak proponowana przez Jarosława Gowina. Kościół mówi jasno: jeśli chcecie przyjaźni, to na naszych warunkach. W końcu jesteście byłymi liberałami, synami marnotrawnymi, należy nam się renta za wasze zbłądzenie.

Premier Tusk nie ma wyboru. Neutralne państwo nie może się zgodzić na maturę z religii i powinno refundować in vitro. Ważne jednak, żeby te decyzje premier przeprowadził w taki sposób, aby nie stać się zakładnikiem z jednej strony próbującej go wychrzcić liberalnej lewicy, z drugiej Kościoła chcącego go przerobić na gorliwego sługę Bożego, który da Kościołowi więcej, niż gotowi byli mu dać Kaczyński i Krzaklewski.