Obertasy politycznej klasy
Poloneza czas zacząć. Kwaśniewski się rusza,
Na ile mu pozwala jego znaczna tusza,
I skierowawszy swe kroki do Tuska,
W tan go wiedzie; to szturcha, to muska.
Ach, to może ostatni! Patrzcie, patrzcie młodzi,
Może ostatni, co tak poloneza wodzi!





Reklama

Przez zachowawczość i niezrozumiałą ostrożność sztabów wyborczych, które z lęku przed konkurencją "Tańca z gwiazdami" dla debaty politycznej Aleksandra Kwaśniewskiego z Donaldem Tuskiem przeniosły ją z niedzielnego na poniedziałkowy wieczór, straciliśmy niepowtarzalną szansę. Obaj politycy, którzy mają rozmawiać o przyszłości Polski, przestraszyli się Ewy Szabatin, Mateusza Damięckiego i ich lansad i piruetów. Uwierzyli, że dla Polaków ważniejsze jest paso doble czy inna cucaracha od ględzenia o Unii Europejskiej, podatkach, a nawet o zbrodniczym reżimie Kaczyńskich. No to zamiast debatować, trzeba było wystąpić w "Tańcu z gwiazdami", skoro dopiero on przynosi prawdziwą popularność i oglądalność. Trzeba było zatańczyć, a nawet zaśpiewać, co zresztą Kwaśniewski nam gołosłownie obiecywał jeszcze przy okazji komisji rywinowskiej.

W ogóle pomysł, żeby politycy, zamiast debatować, rywalizowali w tańcu, jest przełomowy, na miarę naszych potrzeb i czasów. Proszę sobie tylko wyobrazić: zamiast kampanii wyborczej mamy polityczny turniej tańców towarzyskich i ludowych. Kwaśniewski błyszczy w disco polo. Tusk w chodzonym. Niesiołowski w cyfrowanych portkach z ciupagą wywija zbójnickiego. Lepper tuli do siebie w criminal tangu Begerową. Doskonałe pas de deux Kaczyńskich wywołuje entuzjazm. Pawlak tańczy sambę, myśląc, że to mambo. Ziobro wywija, Krakowiaczek ci ja. I na górze, i na dole demokraci tańczą rock and rolle. A po parkiecie uwija się Giertych z linijką w ręku i mierzy przepisową odległość między partnerami.

To dopiero byłoby przeżycie duchowe dla społeczeństwa. Oglądalność przekroczyłaby sto procent, bo turyści waliliby z całego świata, aby to zobaczyć. W następną niedzielę to samo w programie "Gwiazdy tańczą na lodzie". Łyżwy naostrzone jak brzytwy. Kuperki opięte i wypięte. Orgia podskoków. Aksle, podwójne toe-loopy i potrójne rittbergery. Gilowska skacze wysoko, ale Bronek Komorowski daleko. Lód się topi, lud truchleje. A w kolejną niedzielę znów debata o przyszłości Polski w "Jak oni śpiewają". Cienko śpiewają. Nowak zaczyna dyszkantem, Kurski mu wtóruje altem, Tusk tenorem krzyknie czasem, a Senyszyn burczy basem. Publiczność ocenia, notuje, sumuje i pędzi do urn głosować na najpopularniejszego. Takiego, co tańczy, śpiewa, recytuje. A po wyborach publicystyka nacechowana troską - Polacy znów fatalnie wybrali, takiego, co deptał po palcach, nie potrafił wykręcić piruetu i fałszował, śpiewając "Międzynarodówkę". Byłoby fajnie. Zupełnie tak jak teraz.