Zapowiadany od wielu miesięcy "sensacyjny" raport miał "obnażyć" rządy ministrów PiS. Jeszcze wczoraj Julia Pitera głosiła, że dokumentu nie opublikuje, bo jest tak straszny.
Dziś raport jednak pojawił się na stronie internetowej rządu. A tam, zamiast sensacji, są ogólniki i kilka przykładów wydatków, które rzeczywiście wzbudzają wątpliwości. Np. zakup spinek do mankietów za ponad 600 złotych, czy pledu za 1200. Ale są też groteskowe zarzuty, jak kupno dorsza za 8,16 zł czy dwóch szklanek whisky i herbaty za 32 zł.
W dodatku podejrzane wydatki wyliczono łącznie na około 20 tysięcy złotych (z ogólnej sumy 1,4 mln zł). 95 procent ministrowie już zwrócili do resortowych kas.
Dlatego z wnioskami o rzekomych wielkich nieprawidłowościach przy korzystaniu ze służbowych kart trudno zgodzić się nawet partyjnym kolegom Pitery.
"Nie chcę tego komentować. Julia Pitera jest ministrem w rządzie i to premier dokonuje oceny swoich ministrów i wyciąga wnioski" - mówił dziennikarzom szef klubu PO, Zbigniew Chlebowski.
Jednak naciskany przez dziennikarzy dodał, że jest zwolennikiem piętnowania marnowania publicznych pieniędzy i niewłaściwego ich wydatkowania. "To są pieniądze podatników i muszą być pod szczególnym nadzorem, ale jestem przeciwnikiem nadmiernego pokazywania rzeczy, które na to nie zasługują" - zaznaczył Chlebowski.
Mniej dyplomatyczny był szef klubu PSL, Stanisław Żelichowski. Zarzucił Piterze, że chciałaby być cały czas "na oczach mediów", a - jak podkreślił - jej stanowisko powinno skłaniać raczej do tego, by pracować u podstaw.
Żelichowski zaznaczył, że są takie sytuacje, kiedy minister wyjeżdżając za granicę, by reprezentować interes kraju, organizuje np. kolację dla swoich odpowiedników i płaci za nią kartą. "Wiele spraw załatwia się na nieformalnych spotkaniach. Jeśli to jest finansowanie jakiegoś tam posiłku, to nie widzę w tym nic złego" - oświadczył.