Jutro wieczorem Schulz spotka się w Gdańsku z szefem SLD Grzegorzem Napieralskim, a także z reprezentantami Porozumienia dla Przyszłości Dariusza Rosatiego i SdPl. Zamiast posiedzenia w partyjnych biurach politycy pójdą na kolację do gdańskiej Piwnicy Rajców, jednej z najbardziej ekskluzywnych restauracji w tym mieście.
W menu, zamiast kojarzonej z klasą robotniczą i lewicą kaszanki, można znaleźć między innymi: małże św. Jakuba - smażone na oliwie z orzecha włoskiego, tapenade z avocado, czarnymi oliwkami i szalotką, czy comber z królika z flambirowanym concasse z pomidora. Politycy będą też mogli skosztować kotlecików z kostką z sarny, a wszystko popić najbardziej szlachetnymi gatunkami wina. Jeśli hasło "przez żołądek do serca" okaże się w przypadku lewicy prawdziwe i misja Schulza się powiedzie, to w piątek wszyscy uczestnicy spotkania wystąpią na wspólnej konferencji prasowej.
>>> Będą dwie lewicowe listy w eurowyborach
Na razie jednak szanse na porozumienie są niewielkie. Podzieleni politycy zupełnie inaczej przedstawiają nawet sens gdańskiej kolacji. "Liczymy, że Martin przekona Napieralskiego, żeby wrócił do rozmów z Włodzimierzem Cimoszewiczem nad powołaniem jednej pozapartyjnej listy centrolewicy" - mówi Wojciech Filemonowicz z SdPl.
"Razem będziemy namawiać kolegów do startu z otwartej listy SLD" - odpowiada z kolei Grzegorz Napieralski. Jak podkreśla szef Sojuszu, na zakończenie rady krajowej zaprosił wszystkich ludzi lewicy na swoje listy, więc jego zdaniem nie ma problemu.
Jednak mniejsze ugrupowania lewicowe z list SLD startować nie chcą i zapowiadają wystawienie własnej. "Przy dwóch listach mandat zdobędzie kilkoro z nas i nikt z SLD. A przy jednej wspólnej możemy zdobyć kilkanaście mandatów" - przekonuje Filemonowicz. Napieralski nie chce tego komentować. Zapewnia jednak, że to Sojusz zdobędzie kilkanaście mandatów, i to bez pomocy Filemonowicza.
Współpracownicy Napieralskiego przekonują też, że Schulz na spotkaniu przypomni, iż na liście lewicy mogą się znaleźć tylko te osoby, które po wejściu do europarlamentu staną się członkami frakcji socjalistycznej, i tym samym potwierdzi koronny argument Napieralskiego przeciwko budowaniu wspólnej listy z Partią Demokratyczną czy Stronnictwem Demokratycznym.
Z Martinem Schulzem nie udało nam się skontaktować. Pewne jest, że Partia Europejskich Socjalistów jest niezadowolona z sytuacji w Polsce. Obawia się, że przez kłótnie polskich polityków zdobędzie w nowym parlamencie mniej mandatów, niż oczekiwała.