PiS oficjalnie zrezygnowało z Libickiego, bo trwa jego proces lustracyjny. Ale "Gazeta Wyborcza" uważa, że prawda jest zupełnie inna.
Akta SB, które miały świadczyć o rzekomej współpracy europosła z PRL-owskim wywiadem, zbadał dla szefów PiS Krzysztof Grzelczyk - wicedyrektor wrocławskiego IPN oraz były PiS-owski wojewoda dolnośląski. Teraz okazuje się - napisała "GW"- że Grzelczyk mógł w ten sposób zwiększać własne szanse na mandat w europarlamencie.
>>> Marcin Libicki zamieni PiS na Libertas
Formalnie Krzysztof Grzelczyk nie jest członkiem PiS - obejmując stanowisko w IPN, musiał zawiesić członkostwo w partii. Jest jednak zaufanym prezesa Kaczyńskiego jeszcze z czasów Porozumienia Centrum i był przymierzany nawet do "jedynki" na liście w okręgu dolnośląsko-opolskim.
Ostatecznie jego kandydatura przypadła przywiezionemu z Krakowa Ryszardowi Legutce, byłemu ministrowi edukacji w rządzie PiS. Drugi na liście był obecny europoseł Konrad Szymański, a Grzelczyk - dopiero trzeci.
Tylko zniknięcie Legutki lub Szymańskiego dawało Grzelczykowi szanse na mandat. I tak się stało. Po odejściu Libickiego, Szymański został przez partię przesunięty do Poznania. Teraz Grzelczyk będzie walczył we Wrocławiu o mandat europosła tylko z Legutko, politycznym "zrzutkiem" z Krakowa.
>>> Awantury w PiS tuż przed eurowyborami
Takiego przebiegu zakulisowej gry nie wyklucza sam Marcin Libicki. "To, że biorąc udział w sądzie kapturowym, który mi zafundowano, działał we własnym interesie, jest dla mnie zupełnie oczywiste. Dla nikogo nie było tajemnicą, że nie miał najmniejszych szans w rywalizacji z Konradem Szymańskim i na rękę było mu wypchnięcie go do Poznania" - powiedział były polityk PiS.
Krzysztof Grzelczyk początkowo odmówił rozmowy. Zdecydował się jednak skomentować słowa Libickiego: "To kłamstwo. Dawno nie słyszałem czegoś bardziej absurdalnego" - powiedział "GW".