"Wykrakałem. Jeszcze nie zdążyłem wrócić ze swojej wyprawy do San Giovanni Rotondo, a moja zastępczyni Katarzyna Hejke otrzymała informację od obecnego prezesa spółki Janusza Miernickiego, że ma natychmiast przejąć moje obowiązki. Powiedział jej, że właśnie postanowił odwołać mnie z funkcji redaktora naczelnego" - napisał Sakiewicz na portalu niezalezna.pl.
>>>Czy prezes IPN zdradził tajemnicę i uwiódł dziennikarkę "GP"?
Sakiewicz dodaje, że Hejke natychmiast odmówiła 'awansu". W ciągu kilku godzin zebrał się też zespół redakcyjny, który zapewnił go o poparciu. "Wieczorem prezes Miernicki zaczął łagodzić swoje stanowisko, twierdząc, że jeszcze mnie nie odwołał. Jednak rozpoczął ogromną kampanię szkalowania mnie" - twierdzi Sakiewicz.
Jakie są przyczyny próby odwołania redaktora naczelnego? "Kilka miesięcy temu prezes wezwał mnie na rozmowę w towarzystwie trzech adwokatów spółki i ostrzegł, że nie mogę kontynuować dotychczasowej linii redakcyjnej, szczególnie popierać Jarosława Kaczyńskiego" - pisze Sakiewicz i dodaje, że prezes nie sprecyzował bliżej, o co mu chodzi.
"Pan Sakiewicz przywłaszczył sobie pieniądze spółki. Jego metoda polega na dezinformacji" - mówi portalowi gazeta.pl prezes Miernicki. "Sakiewicz założył spółkę <Reytan> i wyciągał pieniądze z funduszu wynagrodzeń. Umowy były wystawiane na osoby, których nawet nie znałem" - dodaje prezes i mówi że na koncie "GP" jest teraz ... 501 złotych.
Jednak Sakiewicz wyjaśnia, że poinformował prezesa o swoim zamiarze powrotu do zarządu spółki. Jego zdaniem, mogłoby to zapobiec kolejnym podobnym konfliktom. "Miernicki zdenerwował się i stwierdził, że chce pozostać jednoosobową władzą. Następnego dnia zaczął zapraszać do siebie prawników i szukać sposobu uniemożliwienia mi kandydowania (do zarządu). W czasie, kiedy byłem już za granicą, powołał biegłego rewidenta, który miał uważnie przyjrzeć się podpisywanym przeze mnie umowom" - pisze Sakiewicz na niezalezna.pl.