Taki pat zdarzył się w 60-letniej historii Rady Europy po raz pierwszy. A kłótnia wybuchła w zwykle ospałej organizacji.
Komitet Ministrów, gdzie reprezentowane są rządy naszego kontynentu, chce, aby na czele Rady stanął powszechnie znany polityk. Ale większość deputowanych Zgromadzenia Parlamentarnego woli, żeby sprawy toczyły się po staremu i Radą kierował jeden z posłów, jak kończący swoją kadencję Terry Davis.
Do ostatniej chwili wydawało się, że to ministrowie są górą. W maju skreślili z listy kandydatów walczących o kierowanie Radą dwóch bezbarwnych deputowanych: z Węgier i Belgi. I nakazali Zgromadzeniu wybrać spośród dwóch były premierów: Włodzimierza Cimoszewicza i Norwega Thorbjorna Jaglanda.
Ale deputowani stosunkiem 98 głosów "za" wobec 90 "przeciw" odmówili dokonania wyboru. Zgromadzenie sprzeciwia się bowiem procedurze wyłaniania szefa Rady, która sprowadza rolę posłów do maszynki do głosowania nad kandydatami wskazanymi przez ministrów. Deputowani domagają się, by obok Polaka i Norwega na listę pretendentów wrócili ich skreśleni koledzy.
Jednak szef Komitetu Ministrów Samuel Żbogar oświadczył, że nie ma mowy, znów znaleźli się oni w gronie kandydatów.
"Taka sytuacja często się zdarza w zaśniedziałych instytucjach biurokratycznych: większość boi się zmian i woli popierać swoich, nawet jeśli pozbawia to sensu działania całej organizacji" - żałuje wysoki rangą polski dyplomata.
Mikołaj Dowgielewicz, minister ds. europejskich, zauważa z kolei, że spór o sekretarza generalnego tak naprawdę jest sporem o to, czym ma być Rada. "Czy instytucją o ograniczonym znaczeniu, w którym poszukuje się zawsze tylko najniższy wspólny mianownik czy też organizacją, która potrafi skutecznie bronić praw człowieka" - mówi DZIENNIKOWI.
Kto w tej strasburskiej próbie sił zwycięży, okaże się dopiero jesienią, gdy odbędzie się następne posiedzenie Zgromadzenia Parlamentarnego. Wówczas jednak szanse na wybór Cimoszewicza mogą być mniejsze. Jeśli do tego czasu na czele Parlamentu Europejskiego stanie Jerzy Buzek, wątpliwe, aby przyznano Polakowi jeszcze jedną, prestiżową funkcję w Strasburgu.