Wyrok Sądu Lustracyjnego to dla byłej wicepremier i minister finansów w rządzie Kazimierza Marcinkiewicza być albo nie być. Jeśli sędziowie uznają, że była tajnym i świadomym współpracownikiem bezpieki, będzie to oznaczało dla niej koniec kariery politycznej i naukowej. Ona zaprzecza, by miała z SB cokolwiek wspólnego.
A sędziowie, którzy będą musieli wydać wyrok, stanęli przed trudnym zadaniem. Z jednej strony mają do dyspozycji teczkę TW "Beata", z której wynika, że Zyta Gilowska informowała SB o zagranicznych naukowcach przyjeżdżających na Katolicki Uniwersytet Lubelski - choć nie ma tam podpisanego zobowiązania do współpracy. Z drugiej są natomiast pokrętne i sprzeczne zeznania byłych esbeków.
Wszyscy jak jeden mąż mówią, że Gilowska nie była tajnym współpracownikiem. Dociskani jednak przez sąd pytaniami, gubią się i podają sprzeczne informacje.
Witold Wieczorek, kapitan SB, który zarejestrował ją jako TW "Beata", twierdzi, że zrobił to fikcyjnie, by chronić Gilowską i jej męża przed nękaniem przez innych esbeków. Jego przełożeni zgodnym chórem mówią, że nigdy nie spotkali się z fikcyjną rejestracją TW. Natychmiast jednak dodają, że było to możliwe, a żaden z nich nie spotkał się, a nawet nie korzystał z materiałów od TW "Beata".
Zyta Gilowska musiała odejść z rządu Marcinkiewicza po tym, jak Rzecznik Interesu Publicznego złożył wniosek o jej lustrację.