Zmotoryzowane Odwody Milicji Obywatelskiej, w skrócie ZOMO, były na początku lat 80. najlepiej wyposażoną i wyszkoloną jednostką do tłumienia ulicznych zamieszek w całym Układzie Warszawskim. Komunistyczne władze nie szczędziły środków i pieniędzy na wytrenowanie "bijącego serca partii". Pierwsza tego typu jednostka powstała w Golędzinowie pod Warszawą, następna na Śląsku.
Do ZOMO trafiali ochotnicy, lub ci, którzy zdecydowali się na odpracowanie w ten sposób służby wojskowej. Kuszono ich wyższym niż w armii żołdem. Szeregowiec dostawał miesięcznie do ręki 2100 zł wypłaty, żołnierz zaledwie 170 zł.
Podstawowym narzędziem do rozpędzania demonstrantów była dla ZOMO milicyjna pałka(1). Były ich dwa rodzaje. Krótka, noszona na skórzanym pasie, zwana pieszczotliwie bananem, i dłuższa, częściej stosowana w akcji - lola, miała 65 cm długości. Obie wykonane z twardej gumy, ale jednocześnie elastyczne. Mocne uderzenie tej ostatniej ścinało z nóg człowieka.
Bardzo skuteczną bronią był Automatyczny Wyrzutnik Gazów Łzawiących, skonstruowany i opracowany specjalnie dla ZOMO przez jedną z uczelni na Śląsku. Swoim wyglądem przypominał konstrukcję, którą posługiwał się Rambo na jednym z filmów. Składał się z pięciu luf, każda długości 100 cm. W ciągu dwóch sekund urządzenie potrafiło wyrzucić z siebie serię pocisków, którymi były Uniwersalne Granaty Łzawiące.
Pociski latały na odległość 50 metrów. Uderzając o ziemię, wyrzucały z siebie chmurę gryzącego gazu. Pocisk miał długość 200 mm i średnicę 50 mm. Z uwagi na kartonową obudowę często tracił gaz jeszcze przed odpaleniem. Powodował podrażnienie śluzówek, a tym samym łzawienie i kaszel. Demonstranci ratowali się najczęściej mokrymi chustkami na ustach, które pełniły rolę filtra.
Milicjanci korzystali też z MPG - Miotacza Pocisków Gumowych. Była to dwustrzałowa strzelba, z której strzelano pociskami gumowymi i plastikowymi.
Protestujący bronili się przed atakami ZOMO za pomocą betonowych płyt chodnikowych, wystrzeliwanych z proc metalowych kulek, czy też robiąc barykady z ławek i koszy na śmiecie. W stronę milicjantów leciało zazwyczaj to, co było pod ręką.
Dlatego funkcjonariusze mieli na sobie kamizelki antyuderzeniowe, zwane żółwiem (2). Chroniły plecy, klatkę piersiową i brzuch, podbrzusze i barki. Kamizelka składała się z twardych płyt, które można było wyjmować.
Na kolanach ZOMO miało nagolenniki(3), identyczne z tymi, jakich używała policja w NRD. Mocowane były do nóg gumkami. Dłonie przed uderzeniem pałką czy metalowym prętem chroniły rękawice z bydlęcej skóry(4), uszyte z kilku warstw. Na głowiemetalowy chełm z białym napisem MO, zwany nocnikiem, z osłoną na kark (5). Do tego opuszczana szyba z pleksiglasu na oczy lub - w innej wersji - gogle.
Tarcza(6) na początku lat 70. wykonana była z pleksiglasu, lecz okazało się szybko, ze skutecznie pęka pod wpływem uderzenia metalowych prętów. Dlatego kupiono nowe tarcze, początkowo sprowadzano je aż z Japonii, później produkowała je jedna z krajowych firm. Tym razem wykonane były z kilku warstw tworzyw, w tym z jedna wyściełaną sklejką.
Na nogach zomowiec miał czarne wysokie byty z opinaczami(7). Miały plastikową wkładkę, dlatego latem grzały właściciela niczym piec hutniczy, a zimą działały jak lodówka. Na stopach nie mieli skarpetek, bo brakowało ich w sklepach, tylko wzorem sowieckiej armii onuce, czyli kawałki szmat, którymi owijano stopy.
ZOMO korzystało z mundurów podobnych do tych, które stosowało wojsko (8). Moro było koloru zielonkawego w plamki. Tkanina nie przepuszczała powietrza. Pod spodem milicjanci nosili wiązane na troki spodenki gimnastyczne w granatowym kolorze i białe podkoszulki, które po jednym praniu nadawały się tylko do wyrzucenia.
Do akcji dowoziły milicjantów "dyskoteki", czyli samochody ciężarowe Star. W zależności od modelu mogły przewozić od 19 do 21 funkcjonariuszy. Wspierały ich gaziki, czyli UAZ-y produkowane w ZSRR, w których najczęściej siedzieli wyżsi rangą oficerowie. To na tych pojazdach były też często montowane wyrzutnie gazów.
W odwodzie zawsze stały armatki wodne, czyli polewaczki. Wykonane specjalnie dla policji na podwoziu samochodów Jelcz. Później kupiono nowe pojazdy w Austrii. Bardzo często woda zabarwiana była farbą. Chodziło o to, żeby milicjantom łatwiej później było wyłapywać na mieście demonstrantów. Wyposażone były w 4 dysze miotające wodę - dwie na dachu i dwie pod zderzakiem. Wyrzucały wodę na trzy sposoby - zaporowy, rozpraszający i uderzeniowy. Zabierały na pokład 10 000 litrów.
Najpotężniejsza maszyna w arsenale ZOMO to transportery BTR - 60 BP. Bojowy Transporter Rozpraszający był produkowany w ZSRR. ZOMO dostało je z początkiem lat 80. Ich zadaniem było rozbijanie blokad, murów czy barykad.
W ręku granatnik do strzelania z gazem łzawiącym, taki sam, z jakim biegał Rambo. Przy boku pałka, zwana pieszczotliwie lolą lub bananem. Przed kamieniami chroniła kamizelka "żółw" i nagolenniki na wzór volkspolizei z NRD. Na stopach zamiast skarpetek - onuce. Tak wyglądał funkcjonariusz ZOMO w akcji.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Powiązane
Reklama
Reklama
Reklama