Według "Życia Warszawy" Andrzej Ż., który siedzi w areszcie, miesiąc temu miał złożyć sensacyjne zeznania, w których przyznał się, że dwukrotnie przyjął od Stokłosy po 50 tys. zł.

Pierwszą łapówkę były senator miał mu dać latem 2001 roku w Śmiłowie, gdzie mieści się firma Stokłosy. Według Ż, były senator wyciągnął żółtobrązową zaklejoną kopertę i zaczął ją mu ją wciskać. Miał mówić, że ma sprawę w resorcie finansów i oczekuje, że zostanie "przyzwoicie załatwiona". Według dziennika właśnie taki opis zeznań znalazł się w akcie oskarżenia przeciwko urzędnikom Ministerstwa Finansów, który kilka dni temu trafił do sądu.

Reklama

Drugie 50 tys. Stokłosa miał dać Andrzejowi Ż. przez swojego doradcę w budynku ministerstwa.

Co zyskał na łapówkach Stokłosa? Według śledczych mógł zaoszczędzić na podatkach w sumie 1,3 mln złotych. Bo Ż. wydał dla niego korzystną decyzję, w której orzekł, że jego zobowiązanie podatkowe za 1993 rok przedawniło się. Przepisy mówiły jednak co innego - pisze "ŻW".

Reklama

Stokłosa ukrywa się za granicą i ma nadzieję na list żelazny, który pozwoliłby mu uniknąć w Polsce aresztu. Ale problem w tym, że zeznania Ż. nie są jedynymi, które działają na jego niekorzyść. Bo biznesmena sypią także zaufany doradca Marian J. i urzędniczka resortu finansów - Elżbieta Z.

Obrońcy Stokłosy nie chcą jednak komentować zeznań Andrzeja Ż. "Nie możemy się do nich odnieść, bo prokurator dotąd nie udostępnił nam akt sprawy" - mówi "ŻW" mec. Jacek Kondracki. Ale według dziennika Ż. sypie, bo liczy na nadzwyczajne złagodzenie kary.