Stworzenie takiej listy jest polską odpowiedzią na wydarzenia, które miały miejsce w Mińsku wieczorem 19 grudnia. Tego dnia na Białorusi odbywały się wybory prezydenckie. Po zamknięciu lokali wyborczych białoruska milicja rozbiła wielotysięczną demonstrację i zatrzymała kilku kandydatów opozycji. Miesiąc po wyborach, władze białoruskie wciąż kontynuują rewizje m.in. w biurach organizacji, domach działaczy opozycyjnych.
Według źródła PAP w MSZ na polskiej liście znajduje się "wielokrotnie więcej" nazwisk, niż na unijnej liście wprowadzonej po wyborach prezydenckich na Białorusi w 2006 roku. Wtedy to, UE nałożyła sankcje wizowe na Łukaszenkę i 40 innych urzędników po podobnych, choć mniej surowych, represjach.
Wprowadzenie sankcji wizowych dla osób odpowiedzialnych za represje wobec białoruskiej opozycji wpisuje się w polską "politykę warunkowości". "Chciałbym podkreślić, że nie zmieniamy polityki. Ta polityka do tej pory była polityką warunkowości. Wtedy, gdy władze białoruskie liberalizowały, my też poszerzaliśmy dialog. Wtedy, gdy represjonują, my też odpowiadamy" - mówił przed kilkoma dniami szef polskiej dyplomacji Radosław Sikorski.
Przed kilkoma dniami prace nad wznowieniem unijnych sankcji wobec przedstawicieli reżimu w Mińsku rozpoczęła także Unia. Obecnie ustalana jest lista osób, które będą nimi objęte. Źródło PAP poinformowało, że lista ta będzie "bardzo podobna" do polskiej, jeśli chodzi o jej liczebność i nazwiska.
Decyzja w tej sprawie ma zapaść 31 stycznia, kiedy w Brukseli spotkają się szefowie dyplomacji Wspólnoty.
Polska wraz z Holandią, Szwecją i Niemcami chce najszybszego przywrócenia sankcji, skoro na Białorusi po wyborach 19 grudnia znowu są więźniowie polityczni. Finlandia, a także Litwa i Łotwa apelują, by nie podejmować pospiesznych decyzji i zachować kontakty z reżimem, a dzięki temu możliwości oddziaływania na Mińsk w celu demokratyzacji kraju.