Według badań różnych ośrodków z końca stycznia, PO notuje poparcie rzędu 36-38 proc., podczas gdy jeszcze w grudniu minionego roku sięgało ono nawet ponad 50 proc.

Reklama

W nieoficjalnych rozmowach wielu polityków PO przyznaje, że martwi ich spadające poparcie. Jego przyczyn dopatrują się m.in. w oprotestowanej przez część ekonomistów, z Leszkiem Balcerowiczem na czele, zapowiedzi zmian w OFE, decyzji o podwyżce VAT, czy chaosie na kolei.

"Nie ma co zwalać dołujących notowań na Schetynę, ani nawet na raport MAK, czy w ogóle na sprawę smoleńską. Musimy zmierzyć się z negatywnym odbiorem społecznym reformy OFE, podwyżki VAT, czy sytuacji na kolei. Części naszych wyborców nie przekonało to, że za chaos kolejowy nie poniósł konsekwencji osobiście (minister Cezary) Grabarczyk, a jedynie wiceminister (Juliusz) Engelhardt. Potrzebna jest też autentyczna reforma emerytur mundurowych" - powiedział PAP nieoficjalnie rozmówca PAP z władz partii.

Poseł Jarosław Gowin mówi wyraźnie, że Platforma musi przeprowadzać reformy, a nie "zasłaniać koalicjantem własnych zaniechań", czy bazować na kończącym się "antypisowskim paliwie". W niedawnym wywiadzie dla "Gazety Wyborczej" przekonywał, że powszechna mobilizacja wyborców PO z 2007 roku wcale nie musi się powtórzyć, a młodzi Polacy albo zostaną ponownie przekonani do PO, albo poprą PJN lub ugrupowanie Janusz Palikota.

"Musimy ten elektorat zmobilizować do udziału w wyborach rzeczywistymi reformami. Mamy dziewięć miesięcy, żeby ich odwojować" - mówił Gowin. Do głosów polemicznych dołączył też Antoni Mężydło, który stwierdził m.in., że ma "mieszane uczucia" co do fachowości ministra finansów Jacka Rostowskiego.

W dotychczasowych wypowiedziach premier uzasadniając konieczność zmian w systemie emerytalnym, czy podwyżki VAT podkreślał, że są to działania konieczne w dobie kryzysu, a rząd stara się szukać najmniej dolegliwych społecznie rozwiązań.



Reklama

W najbliższym czasie ma się spotkać zespół parlamentarno-rządowy, który przygotowywał m.in. ubiegłoroczną jesienną ofensywę legislacyjną PO. Cel to rozmowa o projektach, jakie mają zostać zgłoszone jeszcze w tej kadencji Sejmu.

"Musimy szukać siły w nowych pomysłach politycznych na to, żeby usprawniać rządzenie, starać się budować dobry program na wybory i przekonywać Polaków, że jesteśmy partią, która powinna nadal zarządzać krajem, bo robimy to dobrze i sprawnie" - podkreślał w czwartkowej rozmowie z PAP wiceszef klubu PO Rafał Grupiński.

Na środowym posiedzeniu o sytuacji w partii, topniejącym poparciu i pomysłach na najbliższe miesiące rozmawiał zarząd partii. Miał dyskutować o listach wyborczych, ale do tego nie doszło. Według nieoficjalnych informacji, rozmowę na posiedzeniu zarządu zaczął Tusk, krytykując wypowiedź Schetyny o spóźnionej reakcji na raport MAK, w kontekście spadających notowań Platformy i nadchodzącej kampanii wyborczej.

"Do Tuska przyłączyli się przede wszystkim (Cezary) Grabarczyk, (Andrzej) Biernat i (Ireneusz) Raś; myślę, że kierowała nimi m.in. chęć uzyskania korzystnych dla siebie rozstrzygnięć w sprawie list wyborczych" - relacjonuje PAP jeden z członków zarządu. Krytycznie o słowach Schetyny wypowiedziały się też Ewa Kopacz i - w mniej ostrym tonie - Hanna Gronkiewicz-Waltz - opowiadają politycy PO.

Relacje dotyczące reakcji Schetyny różnią się. "Właściwie nie doczekaliśmy się od marszałka odpowiedzi" - mówi PAP jeden z szefów regionów, uznawany za niechętnego Schetynie. Inny z uczestników spotkania ocenił, że marszałek odpowiadał "merytorycznie" i "spokojnie"; szef MSZ Radosław Sikorski miał ponoć nawet zdziwić się, że Schetyna reaguje aż z takim spokojem.

Natomiast premier odnosząc się do wypowiedzi Schetyny powiedział w piątek dziennikarzom, że PO nie będzie tolerowała naruszania "elementarnej solidarności" w ramach partii. "Była rozmowa na twarde argumenty, ekspiacji nie było" - tak natomiast mówił o środowym posiedzeniu zarządu Schetyna w Radiu Zet.



Marszałek przyznał, że podczas posiedzenia zarządu PO odbyła się "twarda rozmowa" związana z jego krytyką pod adresem premiera. Podkreślił, że tłumaczył politykom PO kontekst tej wypowiedzi. Nie zgodził się z określeniem, jakiego użył tygodnik "Wprost", że był to wymierzony w niego "pluton egzekucyjny".

"Nie było tak źle. Rzeczywiście rozmawialiśmy, była dobra kilkugodzinna rozmowa na temat sytuacji, która jest w PO, ostatnich problemów, trochę gorszych sondaży, co zrobić na 10 miesięcy przed wyborami" - wyjaśniał.

Natomiast Tusk podkreślał: "Otwarcie rozmawialiśmy na zarządzie i wszyscy usłyszeli bardzo jednolity pogląd: Platforma nie będzie tolerowała sytuacji, kiedy naruszona jest taka elementarna solidarność w obrębie partii. Myślę, że to zamyka kwestię. Nikt nie może mieć po ostatnim spotkaniu wątpliwości, jak powinni się wszyscy zachowywać, szczególnie wtedy, kiedy toczą się tak ważne debaty, sprawy, jak ta dotycząca Smoleńska".

Szefowie regionów w zdecydowanej większości oficjalnie nie chcą rozmawiać o posiedzeniu zarządu. "Od czasu do czasu padały emocjonalne, czy twarde słowa, jak to w polityce" - przyznał w rozmowie z PAP szef małopolskiej PO Ireneusz Raś.

W mediach pojawiły się już spekulacje, że jeszcze przed wyborami z Platformy mogą zostać wyrzuceni Schetyna, Gowin i związani z nimi działacze, a także że Schetyna usłyszał "ultimatum", w ramach którego ma bezwzględnie popierać stanowisko Tuska. Marszałek powiedział w piątek po południu dziennikarzom, że żadnego ultimatum nie było, a o swoją przyszłość w PO się nie martwi.