W poniedziałek Sąd Okręgowy w Warszawie nieprawomocnie oddalił pozew Bondaryka wobec posła PiS; nakazał też zwrócić mu 360 zł kosztów procesu. Na ogłoszeniu wyroku nie było żadnego przedstawiciela którejkolwiek ze stron procesu. Bondaryk może złożyć apelację.

Reklama

W 2008 r. ówczesny szef CBA Mariusz Kamiński poskarżył się premierowi Donaldowi Tuskowi, że szef ABW otrzymuje z Polskiej Telefonii Cyfrowej (operatora Ery, gdzie pracował, zanim objął ABW) "wynagrodzenie znacząco przekraczające miesięczne pobory uzyskiwane przez niego w ABW", a CBA odmawia informacji na ten temat. W wyniku kontroli majątku szefa ABW, CBA oskarżyło go, że ukrył wysokość wypłaty z PTC. Szef ABW zapewniał, że w oświadczeniu majątkowym nie ukrywał dochodów. Zawiadomił prokuraturę o przekroczeniu uprawnień przez CBA, ale śledztwa odmówiono. Potem ujawnił, że wysokość świadczeń z PTC z tytułu zakazu konkurencji, nagrody rocznej i ekwiwalentu za urlop wyniosła ok. 450 tys. zł.

Bondaryk pozwał Macierewicza za jego wypowiedź dla "Misji specjalnej" TVP z 2009 r. o "kryminalnej sytuacji", w której szef służby specjalnej pobiera wynagrodzenie od operatora telefonii, którego jako szef ABW kontroluje, a zarazem miał się zobowiązać do zachowania przed państwem tajemnic tej firmy związanej z Zygmuntem Solorzem. Według posła PiS już jako szef ABW Bondaryk miał też optować za korzystnymi m.in. dla Ery zapisami ustawowymi.

Za naruszenie swych dóbr osobistych Bondaryk zażądał, by Macierewicz osobiście przeprosił go w wystąpieniu w TVP o godz. 22.30, które miałoby trwać "nie krócej niż 30 sekund". Już raz SO umorzył tę sprawę, powołując się na nieuchylenie immunitetu Macierewicza, ale potem Sąd Apelacyjny w Warszawie uchylił tę decyzję.

Macierewicz mówił, że działał jako poseł i w interesie publicznym, zwracając uwagę na konflikt interesów szefa służby co do firmy, w której wcześniej pracował.

W poniedziałek SO przyznał mu rację, uznając że wprawdzie doszło do naruszenia dóbr osobistych Bondaryka, ale Macierewicz nie działał bezprawnie, bo miał prawo do własnej oceny osoby publicznej. W uzasadnieniu wyroku sędzia Małgorzata Borkowska mówiła, że sam powód nie kwestionował, iż pobierał wynagrodzenie z tytułu umowy ws. zakazu konkurencji. Słowa pozwanego, że umowa ta była "zobowiązaniem godzącym w bezpieczeństwo państwa" oraz "kryminalną sytuacją", sąd uznał za dopuszczalne wobec osoby publicznej w ramach swobody wypowiedzi.



Reklama

W 2008 r. "Rzeczpospolita" sugerowała, że Bondaryk mógł złamać prawo, gdy pracował dla Ery. Gazeta wróciła do umorzonej w 2008 r. z braku cech przestępstwa sprawy rzekomych wycieków tajnych danych z PTC z lat 2005-2006, gdy Bondaryk pracował tam jako pełnomocnik ochrony informacji niejawnych. "Rz" pisała o zeznaniach świadków, którzy mieli mówić, że Bondaryk pytał, kto interesuje się Solorzem; miano też zlecić zgranie na płyty danych o wnioskach służb badających m.in. zabójstwo gen. Marka Papały.

Gdy pracowałem w Erze GSM, nie doszło do kopiowania lub wynoszenia dokumentów, co potwierdziła prokuratura umarzając śledztwo - tak Bondaryk komentował sugestie "Rz", której zarzucił "manipulowanie wybranymi fragmentami zeznań". Skierował wobec niej dwa pozwy i dwa prywatne akty oskarżenia. W 2010 r. Sąd Okręgowy w Warszawie nieprawomocnie oddalił pozew Bondaryka wobec wydawcy "Rz" za artykuł z 2008 r. o "umorzeniu sprawy Bondaryka". Także w 2010 r. ten sam sąd orzekł, że "Rz" nie musi przepraszać Bondaryka za artykuł o sprawie jego brata, który był podejrzany w sprawie przemytu złota. Sąd nieprawomocnie oddalił wtedy pozew Bondaryka, który odwołuje się od tych wyroków.

Sprawa Ery była jednym z zastrzeżeń, które prezydent Lech Kaczyński podnosił wobec kandydatury Bondaryka na szefa ABW po wygraniu wyborów w 2007 r. przez PO. Ostatecznie Tusk powołał Bondaryka.