Radosława Sikorskiego wezwano jako świadka w procesie, który prezydent Bronisław Komorowski wytoczył posłowi PiS Jackowi Sasinowi. Poszło o przytoczenie w "Naszym Dzienniku" rzekomych słów Komorowskiego i Sikorskiego z 2010 roku.
Były wiceszefowi Kancelarii Prezydenta Lecha Kaczyńskiego miał mówić o kulisach przejmowania władzy po śmierci Lecha Kaczyńskiego w katastrofie smoleńskiej.
- Sami słyszeliśmy z Maciejem Łopińskim od personelu obsługującego gości w jednej z placówek prezydenckich w Warszawie, jak niedługo po katastrofie świetnie bawili się na zakrapianym alkoholem spotkaniu Bronisław Komorowski i Radosław Sikorski - miało m.in. paść.
I dalej: - Według relacji byli wówczas w doskonałych nastrojach i w pewnym momencie Komorowski miał podobno powiedzieć do Sikorskiego: Lecha nie ma, ale został nam jeszcze ten drugi. Na co Sikorski: Nie martw się, Bronek, mamy jeszcze jedną tutkę.
Tymczasem Radosław Sikorski zaprzeczył, by kiedykolwiek miały paść podobne słowa. - One są zmyślone w 100 proc. Takie słowa z ust ówczesnej głowy państwa bym zapamiętał - przekonywał szef MSZ. Jego zdaniem nie doszło także do zakrapianej kolacji.
Dopytywany z kolei o charakter znajomości z Bronisławem Komorowskim powiedział, że jest ona podszyta rywalizacją, bo obaj byli kontrkandydatami w prawyborach PO przed wyborami prezydenckimi.
- Byliśmy na "ty" od wielu lat; nie znaliśmy się bliżej prywatnie - dodał.
Szef MSZ podczas rozprawy przypomniał, że to on poinformował o katastrofie prezydenckiego samolotu premiera, marszałka Sejmu i prezesa PiS. - Wszyscy byliśmy wstrząśnięci do głębi, a premier Tusk rozpłakał się, gdy odczytywałem listę pasażerów - mówił.
W pozwie mowa jest o tym, by Sasin przeprosił w "Naszym Dzienniku". Nie ma mowy o dodatkowych kosztach - oprócz wykupienia ogłoszenia. Sprawę odroczono do 30 lipca.