W sumie czteroletni kontrakt opiewa na ok. 142 mln zł. - Kwota podzielona jest na dwie części: opłaty stałe (za udostępnienie samolotów) oraz opłaty zmienne (bezpośrednie koszty realizacji poszczególnych lotów) - poinformowało Ministerstwie Obrony Narodowej. Szacunki mówią, że ok. 100 mln zł to stałe opłaty za możliwość korzystania z samolotów. Pozostała kwota to koszty m.in. paliwa oraz utrzymanie załóg w gotowości. Samoloty stacjonują na Lotnisku Chopina w Warszawie i pozostają w dyspozycji czterech Kancelarii: Prezydenta RP, Prezesa Rady Ministrów oraz Sejmu i Senatu RP.

Reklama

Problem w tym, że jeśli by chcieć kupić taki samolot, to jego koszt wynosi ok. 30 mln dolarów, co stanowi nieco poniżej 100 mln zł. Czyli przez te siedem lat, przez które będziemy wynajmować embraery (pierwszy raz wyczarterowano je niedługo po katastrofie w Smoleńsku w 2010 r.), wydaliśmy kwotę, za którą można by mieć dwa embraery na własność. - To wynik braku odwagi politycznej. Decyzja o zakupie samolotów dla VIP zawsze będzie przez polityków odsuwana, ponieważ wyborcom to się nie spodoba - mówi w rozmowie z Dziennik.pl były wiceminister, które dobrze zna sprawę.

Jednak pieniądze to nie jedyny problem, który wiąże się z czarterem statków powietrznych. Wynajmowanie oznacza, że są to samoloty niewojskowe, serwisowane i obsługiwane przez cywili. I choć wszystko odbywa się pod czujnym okiem naszych służb, to jednak wojsko łatwiej kontrolować. Poza tym ludzie związani z armią są już w pewien sposób sprawdzeni. Inną sprawą jest to, że tym samolotom brakuje odpowiednich środków łączności (właśnie przechodzą proces "dozbrojenia technicznego"). Embraery nie mają też możliwości latania na dalekie dystanse. 3,5 tys. km, które statek może przelecieć bez lądowania, nie pozwala na loty transatlantyckie. Z drugiej strony, rządzący lecąc za Atlantyk samolotem rejsowym, mogą się podpierać hasłem "tanie państwo". W rzeczywistości rachunek jest jednak znacznie wyższy, a jego płatność rozciągnięta w czasie.

- Dla mnie to jest po prostu dziadostwo - stwierdza pasjonat lotnictwa Mariusz Cielma z portalu dziennikzbrojny.pl. - To, że nie potrafimy zainwestować we flotę samolotów dla najważniejszych osób w kraju, świadczy o słabości naszego państwa - dodaje.

Jak latają głowy państw

Jak to wygląda w innych krajach? Chyba najbardziej znanymi samolotami, którymi lata głowa państwa, są dwa boeingi 747-200B, którymi przemieszcza się prezydent USA i które nazywane są Air Force One. Sprzęt elektroniczny samolotu jest odporny na impulsy elektromagnetyczne, a na pokładzie znajduje się nawet pomieszczenie mogące służyć za szpitalną salę operacyjną. W przypadku ataku na Stany Zjednoczone, Air Force One może działać jak centrum dowodzenia.

Co ciekawe, na Białorusi rząd ma do dyspozycji dwa boeingi (specjalnie przystosowane, znajdują się w nich m.in. salonki) i jednego tupolewa. Z kolei Brytyjczycy mają w swojej flocie samoloty średniodystansowe, w czasie dłuższych podróży władze korzystają z British Airways.

Reklama

Na zakupy się nie zanosi

Wydaje się, że szanse na to, że po 2017 r. doczekamy się floty własnych samolotów dla najważniejszych osób w państwie, są niewielkie. - W chwili obecnej trwają prace analityczno-koncepcyjne dotyczące kompleksowego zabezpieczenia transportu VIP - mówią urzędnicy MON. Realny scenariusz jest taki, że przed wyborami nic się nie wydarzy, potem potrzebne jest co najmniej 18 miesięcy na dialog techniczny i rozstrzygnięcie przetargu, a później... czekają nas kolejne wybory i politycy wtedy takiej decyzji nie podejmą. Za ich opieszałość płacimy wszyscy.