Lepper nie przejmuje się sprawą. W rozmowie z "Rzeczpospolitą" ironizuje, że posłance podpisy na listach w ogóle nie były potrzebne. Bo Samoobrona zebrała podpisy w połowie okręgów wyborczych - dzięki temu można było uniknąć poszukiwania poparcia w reszcie okręgów. Dlatego Lepper drwi: "Co zupy by sobie na nich nagotowała?".

Szef Samoobrony w całej sprawie wietrzy spisek. "Wiedziałem, że będzie coś na nią szykowane, to kazałem jej nie zbierać podpisów" - mówi "Rzeczpospolitej". Z kolei w radiowej "Trójce" oskarża "Gazetę Wyborczą" o prowokację. Dodaje, że Renata Beger ma SMS, który tę wersję potwierdza. Przywódca Samoobrony wezwał wszystkich posłów, którzy płacili za podpisy, aby zgłosili się na policję.

"Wstyd, po prostu wstyd" - tak całą sprawę podsumowuje Wojciech Olejniczak z SLD. I natychmiast wykorzystuje ją do ataku na PiS. Lider LiD zarzucił partii Kaczyńskiego, że nie zgodziła się na zmianę konstytucji, która zamknęłaby drogę do Sejmu przestępcom. A mówiąc o przestępcach, miał na myśli - rzecz jasna - posłankę Samoobrony.

"To jest coś, co nie mieściło się w głowie nawet najzagorzalszych krytyków Samoobrony" - komentuje natomiast Kazimierz Ujazdowski z PiS. Mówi, że cała sprawa jest "bardzo drastyczna".

Beger: G... mnie obchodzi, jak pani sobie te podpisy załatwi

Na nagraniu widać, jak Renata Beger rozmawia z kobietą o zbieraniu podpisów. Posłanka płaci 240 złotych za 240 podpisów. Ale mówi, że list poparcia jest wciąż za mało i podwyższa stawkę do trzech złotych za jeden podpis.

"Jak pani załatwi sobie te podpisy, to mnie gówno obchodzi. Ile pani uzbiera, od kogo, to mnie nie interesuje" - poleca Renata Beger.

Mąż Renaty Beger pyta kobiety, czy ludzie, którzy podpisują listy poparcia, w ogóle kojarzą posłankę Samoobrony. Wszyscy śmieją się, że niektórzy znają ją z telewizji.