A więc to już? Tak rychło? Tak spokojnie, choć niby hucznie? Tak spektakularnie, choć w istocie niepostrzeżenie? Tysiąc, a może milion razy wyobrażaliśmy sobie oddawanie władzy przez Kaczorów i nie nadążała za wizjami wyobraźnia. Próbowaliśmy sobie ten cud, a może tę apokalipsę, przedstawić i nie szło sobie niczego: ani cudu, ani apokalipsy przedstawić. Niektórzy mówili, że nie dożyją.

Reklama

Jakieś kataklizmy, salwy, oblężenia, eksplozje miały mieć miejsce, a tu jedynie przedłużona cisza wyborcza? Zamiast braku amunicji brak kart do głosowania? Zamiast kolejek po wojenne deputaty kolejki do urn wyborczych?

O jakżeż mało powabna i mało atrakcyjna jesteś, demokracjo! Niczym cnota z wiersza Herberta, nie jesteś ty oblubienicą "prawdziwych mężczyzn/generałów atletów władzy despotów". "Mój Boże" - pisze dalej poeta - "żeby ona była trochę młodsza/trochę ładniejsza/szła z duchem czasu/kołysała się w biodrach/w takt modnej muzyki/może wówczas pokochaliby ją/prawdziwi mężczyźni/generałowie atleci władzy despoci".

Niestety. Świat wrócił do normy. Wygląda na to, że prawdziwi mężczyźni w biało-czerwonych krawatach nie będą zwartym i ściśle zhierarchizowanym szykiem defilować przez sejmowe korytarze. Ich wódz - najprawdziwszy z prawdziwych mężczyzn - nieprędko stanie na trybunie. Prędzej siądzie na ławie. Miał już wprawdzie siedzieć tyle razy, że siedzenie jego w fantomową jakąś dziedzinę przeszło, ale - wszystko wskazuje - tym razem się urealni. Dopóty dzban wodę nosi, dopóki frekwencja mu ucha nie urwie.

Reklama

Nuda zapanuje? Nuda całkowita? Żaden atleta władzy nie będzie prężył muskułów na codziennych konferencjach prasowych? Kaset wideo z udanych swych polowań nie będzie wyświetlał żaden zapalony łowca? Żaden generał lakonicznym rozkazem nie rzuci armii na seans kinowy? Skończą się pogróżki? Gadanie o spiskach, układach, manipulacjach i frontach? Oligarchowie wylezą spod ziemi? Postkomuniści odblokują swe szwajcarskie konta? Płatni mordercy zaczną po staremu prowadzić intratne interesy? Skończy się tropienie ledwo ze starości żywych współpracowników komunizmu? Kardiochirurdzy nie będą zakuwani w kajdany podczas operacji? Tajni agenci (prawdziwi mężczyźni zdobni w biżuterię i opaleniznę) nie będą pochopnych posłanek wodzić na manowce czułymi esemesami, bujnymi bukietami i sugestiami uczuciowej głębi? Jaruzelski nie zostanie zdegradowany? Krauze wróci? Najwyższe piętro w Marriotcie przestanie być ogólnodostępną atrakcją turystyczną, albowiem znów się stanie centrum machinacji? Nikt już żadnego ministra rolnictwa przed korzystnym odrolnianiem działek nie ostrzeże, albowiem zjawisko odrolniania przestanie występować w przyrodzie? Zesztywniała ze zgrozy, że musi się pokazać publicznie, ministrzyni spraw zagranicznych przestanie się pokazywać publicznie? Żaden nie tyle atleta co drągal władzy nie uczyni z oświaty kluczowego dla polityki państwa resortu siłowego? Co jeszcze? Jak długo można ciągnąć hiobową litanię?

Ma ona swój kres na szczęście. Waldi jeszcze żyje.
Tymi słowy: Kotku puszysty, Waldi jeszcze żyje - zwrciła się pewna krakowska aktorka do pragnącego ją zwolnić dyrektora teatru. Rzecz działa się w latach 80. Pełnią życia żyjącym Waldim był ówczesny kierownik wydziału kultury KC PZPR Waldemar Świgoń, snadź - zdaniem aktorki - nie tylko atleta władzy, ale i prawdziwy mężczyzna. Waldi zniknął z powierzchni ziemi, fraza przetrwała. Zwycięstwa literatury miewają - swoją drogą - rozmaite oblicza.
Kotku puszysty, prezydent jeszcze żyje. Na szczęście. W nim nadzieja na zgęszczenie estetyki i wzmożenie dramaturgii.

Jak doskonale pamiętamy, bracia nie tak dawno pogniewani byli. Nie odzywali się do siebie. Ściślej, prezydent gniewał się na brata, że ten nie chce być premierem. Zły był nań. Będziesz premierem? Nie! Tak czy nie? Nie! Ostatni raz pytam? Nie! Nie, to nie! Podobno całe trzy doby ciche dni trwały.

Reklama

Premierem był wtedy swawolny Kazio - dopieroż jego prezydent nie lubił! Dopieroż zły był na niego! Że bryka i brykaniem poklask zdobywa! Że stanowisko premiera okupuje! Że dla brata posady nie zwalnia. Podobno wzywał swawolnego Kazia na rozmowy i tłumaczył jak komu głupiemu: Weź, Kaziu, przestań być wreszcie czynnym premierem, zacznij być byłym premierem; czynnym premierem jest się na chwilę - były premier to jest posada na całe życie! Weź, chłopie, zrozum! Przestań brykać! Kazio - nic. Brykał dalej.

Dopiero jak mu w wyrobieniu własnego zdania na kwestię dymisji partia pomogła, przestał brykać. Wyjechał do Londynu. Spoważniał. Dorósł. Ale co zjadł nerwów prezydentowi, to zjadł. A ile nerwów ma prezydent? Nieskończenie wiele?

Ciekawość jak teraz z nerwami jego? W końcu jak zły był na brata, że ten nie chce być premierem, to jaki teraz będzie? Jak brat przestał być premierem, jaki teraz prezydent dla niego będzie? Raczej nie będzie dobry. Raczej będzie zły. Może być bardzo zły.

A jaki zły na nowego premiera będzie! Jak był wściekły na swawolnego Kazia, że stanowisko premiera bratu blokuje, to jaki wściekły będzie na nowego premiera, że brata ze stanowiska premiera usunął? Bardzo będzie wściekły.
Rzecz jasna, polityk, prezydent zwłaszcza, powinien ponad osobiste urazy się wzbijać, powinien przynajmniej umieć je maskować. Oba te kunszty nie są mocną stroną Kaczorów. Nie tylko z natury rzeczy, ale i z politycznego - teraz ratunkowego - planu. Ale też Waldi nie po to żyje, by kotki puszyste brykały.