Limuzyny i kierowców mieliby dostać urzędnicy, których zagraniczni odpowiednicy nawet nie śnią o takich przywilejach. Chodzi o dowódców brygad, dowódców pułków i szefów wojewódzkich sztabów wojskowych - pisze "Rzeczpospolita".

Reklama

"W Stanach Zjednoczonych widywałem jednogwiazdkowych generałów, którzy do Pentagonu jeździli metrem" - powiedział gazecie oficer Wojska Polskiego, który był na kursach w USA.

Tymczasem sam zakup aut to niejedyny koszt, który ponieśliby podatnicy, gdyby Bogdan Klich zdecydował się na powiększenie "floty". Według "Rzeczpospolitej", roczne utrzymanie resortowej limyzyny wynosi 17 tysięcy złotych - czyli ponad tysiąc złotych miesięcznie. Trzeba do tego doliczyć 3,5 tysiąca złotych miesięcznie na wyżywienie i zakwaterowanie żołnierza służby zasadniczej, który wozi wojskowych dygnitarzy - pisze dziennik.

Wprawdzie decyzja o zakupie nie została jeszcze podpisana przez ministra, ale plany budzą kontrowersje nawet w szeregach Platformy Obywatelskiej. "Trzeba się temu dokładnie przyjrzeć, bo szliśmy do wyborów z założeniem, że będziemy ograniczać przywileje władzy. Na pewno nie może być tak, że samochody służbowe mają dyrektorzy departamentów. Poproszę ministra Klicha o wyjaśnienia" - powiedział "Rzeczpospolitej" Grzegorz Dolniak, wiceprzewodniczący Klubu PO, członek Sejmowej Komisji Obrony Narodowej.