Na prowokację w urzędzie wojewódzkim "Fakt" zdecydował się, żeby pokazać, jak łatwo politycy są w stanie załatwić pracę swoim najbliższym. Reporterzy gazety już wcześniej udowodnili, także przy pomocy małego podstępu, że rodziny posłów nie muszą czekać w kolejkach do szpitala.
Okazuje się, że ich przywileje sięgają o wiele dalej. Chcąc to udowodnić, dziennikarz "Faktu" zadzwonił, podając się za wpływowego ministra z kancelarii premiera, do przypadkowo wybranego urzędu wojewódzkiego. Padło na Łódź i tamtejszą wojewodę Jolantę Chełmińską. Gdy jej sekretarka usłyszała, że telefon jest z kancelarii premiera - połączyła "Fakt" z szefową, pomimo że ta przebywała na ważnym spotkaniu. Mimo nawału obowiązków pani wojewoda była miła i poświęciła redaktorowi trochę czasu.
"Zdolna kuzynka ministra, studentka administracji z Łodzi szuka płatnego wakacyjnego stażu" - przedstawił prośbę urzędniczce redaktor "Faktu".
Okazało się, że nie będzie z tym najmniejszych problemów. "Jak nie u mnie, to gdzieś indziej załatwię" - obiecała wojewoda Chełmińska. "Ja dam telefon, niech ona do mnie zadzwoni" - coraz bardziej wczuwała się w rolę pośrednika pracy dla ministerialnej kuzynki. Bo jak wyjaśniła - zawsze jest otwarta na potrzeby ludzi. Ciekawe tylko, czy na potrzeby wszystkich ludzi, czy tylko tych z ministrami w rodzinie? - pyta "Fakt".