Szef prezydenckiego biura Polityki Międzynarodowej Jakub Kumoch był pytany we wtorek w Polsat News o spór Polski z Komisją Europejską, także w kontekście wywiadu, którego premier Mateusz Morawiecki udzielił "Financial Times", a w którym premier zarzucił Komisji Europejskiej, że stawia Polsce żądania, "przystawiając jej pistolet do głowy". W wywiadzie Morawiecki powiedział, że jakikolwiek ruch w kierunku redukcji "funduszy spójności" spotka się z mocnym odwetem. - Co się stanie, jeśli Komisja Europejska rozpocznie trzecią wojnę światową? Jeśli do tego dojdzie, będziemy bronić naszych praw wszelką bronią, która jest w naszej dyspozycji - odparł szef polskiego rządu zapytany, czy Polska mogłaby zawetować kluczowe unijne decyzje, takie jak pakiet klimatyczny.
Nie wierzę w III wojnę, ani w żadną wojnę z Komisją Europejską, bo dlaczego mamy walczyć z organem czegoś, co tak naprawdę jest nasze - powiedział Kumoch, pytany o te słowa. Ocenił, że to "zwykły język polityki i publicystyki". "Hiperbole są całkowicie uzasadnione w wypowiedziach polityków" - dodał.
Przesilenie
Jak dodał, "potrzebne było pewne przesilenie; ja jestem optymistą i uważam, że to przesilenie nastąpiło, albo przynajmniej następuje".
Trwają działania polityczne, na horyzoncie zarysowuje się pewna koncepcja - mówił Kumoch, pytany, jak polskie władze próbują rozwiązać konflikt. Dopytywany, czy chodzi o zmiany w wymiarze sprawiedliwości, szef BMP odparł, że chodzi przede wszystkim o rozmowy "z naszymi europejskimi partnerami, spośród których bardzo wielu zdaje sobie sprawę, że w dużej mierze mamy rację w tym sporze".
Zwrócił również uwagę, że spór Polski z KE nie ma już charakteru prawnego, ale polityczny.
Unia Europejska jest czymś bardzo istotnym, czymś bardzo ważnym, czymś co należy chronić, także przed wszelkiego rodzaju radykalizmem. Jestem optymistą w kwestii Krajowego Planu Odbudowy, bo uważam, że tak dalej iść nie można. Unia jest czymś o wiele ważniejszym niż ambicje niektórych komisarzy i radykalizm niektórych polityków - zaznaczył szef BMP.
Kumoch dodał, że prezydent Andrzej Duda jest "stale konsultowany w tej sprawie" i "stale odbywa spotkania z panem premierem".
Konwój humanitarny
Pytany o losy konwoju humanitarnego, który z inicjatywy prezydenta został wysłany na Białoruś w związku z kryzysem migracyjnym, ale który czeka na przejściu granicznym w Bobrownikach, Kumoch podkreślił, że sprawa ta jest bardzo ważna dla prezydenta, który zaznaczał, że "celem jest ochrona granicy, ale jednocześnie ochrona ludzi, którzy tam są". Według niego, wysłanie konwoju miało za cel "postawić pod ścianą" białoruski reżim i "pokazać: proszę bardzo, to jest pomoc, której chcemy udzielić". - Tym razem zrobiliśmy to głośno, żeby reżim stanął przed wyborem. Jeżeli pokazuje się światu jako ten, który w ogóle nie ma z tym nic wspólnego i niczego złego nie zrobił, to niech pomoże tym ludziom - tłumaczył.
Jesteśmy w tym konflikcie jedyną stroną, która interesuje się losem tych nieszczęsnych, oszukanych ludzi. Druga strona - reżim Łukaszenki - robi raczej wszystko, żeby na granicy było jak najgorzej - ocenił. Dodał, że wierzy w to, że zatrzymany na granicy konwój w końcu dotrze do potrzebujących.
Szef Biura Polityki Międzynarodowej odniósł się również do kwestii opublikowanej w poniedziałek w Dzienniku Ustaw nowelizacji ustawy dotyczącej nielegalnego przekraczania granicy, zgodnie z którą cudzoziemiec zatrzymany niezwłocznie po nielegalnym przekroczeniu granicy postanowieniem komendanta SG będzie musiał opuścić terytorium RP. Kumoch tłumaczył, że chodzi o chronienie tych ludzi, którzy chcieliby przez Białoruś dostać się nielegalnie do UE, a jeszcze nie podjęli działań w tej sprawie. - Pokazanie im: ta granica nie jest do przejścia, nie jest otwarta. Gdybyśmy dawali sygnały, że granicę można łatwo przejść, że jesteśmy pobłażliwi, to byłoby nieodpowiedzialne i spowodowałoby napływ kolejnych ludzi - ocenił.
Pytany, czy prezydent weźmie udział w grudniowym Szczycie Demokracji organizowanym przez prezydenta USA Joe Bidena, Kumoch odparł, że nie widzi powodu, by Polskę na takim wydarzeniu miał reprezentować kto inny, niż głowa państwa.