W administracji rządowej pracuje ok. 120 tys. osób, a średnia pensja wynosi ponad 4 tys. zł. Zwolnienie 12 tys. osób więc na około pół miliarda złotych oszczędności na pensjach - podaje "Gazeta Wyborcza".
Jednak zdaniem "Trybuny", żadnych oszczędności nie będzie, bo już teraz Polska jest krajem, w którym brakuje urzędników do obsługi petentów. A jeszcze mniej pracowników, oznacza jeszcze dłuższe kolejki, i w efekcie stratę czasu i pieniędzy.
Co prawda Polacy są przekonani, że urzędników jest za dużo, ale na tle Europy mamy najmniej liczną kadrę zatrudnioną w administracji rządowej w przeliczeniu na jednego mieszkańca - pisze lewicowy dziennik.
>>>Minister Kopacz zatrudniła syna znajomego w gabinecie politycznym za 10 tys zł
Realną oszczędność, która w żaden sposób nie przełoży się na pogorszenie obsługi klientów, jest wyrzucenie z pracy pracowników gabinetów politycznych. "To są luminaci polityczni, którzy nie są członkami korpusu służby cywilnej, ale byli funkcjonariuszami partyjnymi, a dzisiaj są asystentami albo doradcami i pracują w tzw. gabinetach politycznych. To nie podlega żadnej kontroli, ani regułom racjonalnym, dobór ludzi na polityczne stanowiska nie podlega kryteriom jakościowym" - mówi poseł Witold Gintowt-Dziewałtowski.
Jego zdaniem, "pomysł zwalniania ludzi z administracji rządowej jest pomysłem stricte PRL-owskim." Niestety, o likwidacji gabinetów na razie nie ma mowy. W lutym o takim rozwiązaniu wspomianał PSL. Takim samo pomysł zgłosił tez PiS. PO go jednak nie poparła.
>>>PiS wie, jak oszczędzić 500 mln złotych
"Premier Tusk wraca do PRL. Szkoda, że nie wybiera lepszych przykładów z tamtych czasów, tylko te najgorsze i próbuje wcielić je w życie" - pisze "Trybuna".