Paweł Lipczik był jednym z najlepszych oficerów Floty Bałtyckiej, dowódcą okrętu podwodnego. Był, bo zabiła go własna załoga. Pijani marynarze zastrzelili dowódcę, bo zakazał im picia alkoholu na okręcie. Sfrustrowani oficerowie szukają pocieszenia także w wódce. I też zabijają. W Moskwie - pułkownik zastrzelił w pijackim amoku młodego żołnierza.

Pijaństwo nie jest czymś nowym w rosyjskich siłach zbrojnych. To stara żołnierska tradycja, a dla oficerów także kwestia honoru. Już w carskiej armii żołnierzy pojono wódką, by z większą odwagą szli na wroga. Na mocnym rauszu Armia Czerwona wygrała drugą wojnę światową. Ale to, co się dzieje teraz w rosyjskiej armii, przekracza wszelkie pojęcie. To już nie wojsko, lecz zbieranina pijanych żołdaków. Nie tylko nie poddają się żadnej dyscyplinie, nie mówiąc już o szkoleniu, ale z kałasznikowem w ręku sieją postrach w swych jednostkach i garnizonach.

Także większość oficerów na dobrą sprawę nie trzeźwieje. Jak policzono, rocznie mają ponad 100 mniej lub bardziej oficjalnych okazji do tęgiej wypitki. Awans, urodziny, wyjazd na urlop, powrót z urlopu, manewry, przeniesienie, przyjazd inspektorów - to tylko niektóre z wydarzeń, które wymagają obowiązkowego picia. Jedna z najpotężniejszych armii świata tonie w wódce!



Reklama