To największa manifestacja we Włoszech od czasów II wojny światowej. Ludzie przez cały dzień spontanicznie przyłączali się do marszu. Skandowali antyrządowe hasła i wymachiwali flagami. Na sztandarach widać było premiera Prodiego z nosem wydłużonym jak u Pinokia oraz hasłami "kłamca", "niższe podatki", "dzięki Bogu nie mam komunistów w rodzinie".

Wszyscy czekali na wystąpienie Silvio Berlusconiego. Ludzie zebrali się tłumnie na placu przed bazyliką św. Jana na Lateranie i skandowali "Silvio! Silvio!". Do końca nie było wiadomo, czy szef opozycyjnej, prawicowej partii Forza Italia pojawi się na podium, bo kilka dni temu Berlusconi zasłabł i wylądował w szpitalu.

Berlusconi ostatecznie się zjawił się i ponad 20 minut łajał lewicowy rząd. Przekonywał, że obecna ustawa budżetowa jest najgorsza w całych dziejach Włoch. Oskarżył lewicę, że kieruje się "zawiścią i nienawiścią", "ogranicza wolność jednostki" i "marnuje szanse Włoch". Zaapelował też o ponowne przeliczenie głosów w kwietniowych wyborach do parlamentu, w których minimalnie przegrał z Prodim.