Kondukt wyruszył tuż przed południem chilijskiego czasu. Wcześniej zwłoki były wystawione na widok publiczny w przeszklonej trumnie. Jeszcze dziś zostaną spalone. Bliscy nie chcą chować Pinocheta tradycyjnie. Boją się, że grób zbezczeszczą jego przeciwnicy. Dlatego tylko najbliżsi będą wiedzieli, gdzie zostaną złożone spopielone zwłoki dyktatora.

Nie będzie też żałoby narodowej, bo wiadomość o śmierci Pinocheta podzieliła Chile i wyprowadziła ludzi na ulice. U niektórych informacja o odejściu dyktatora wywołała smutek. Jego pochlebcy utrzymują, że reżim Pinocheta uchronił kraj od wojny domowej. I dlatego władze bały się wybuchu jeszcze większych zamieszek.

Wielu jednak przyjęło odejście Pinocheta z radością. "To mi daje poczucie spokoju. Fakt, że już go nie ma na tym świecie, jest ważny dla naszego kraju, demokracji i przyszłości naszych dzieci" - powiedziała Iris Huenulef, która wzięła udział w demonstracji przeciwników Pinocheta. Dla wielu był on bowiem tylko zwykłym tyranem, którego 17-letnie rządy twardej ręki zabiły 3 tys. ludzi, 28 tys. skazały na brutalne tortury, a kilkadziesiąt kolejnych - na wygnanie. Przeciwnicy ciągle nie mogą się zgodzić z tym, że uniknął odpowiedzialności za zbrodnie przeciwko ludzkości.

Pinochet zmarł w niedzielę. Nie przeżył komplikacji po zawale serca. Miał 91 lat.