Do tej pory parlamentarzyści żyli jak królowie. Mieli prawo do darmowego transportu pojazdami Senatu. No i oczywiście trzystu senatorów rumuńskiego parlamentu chętnie z tego przywileju korzystało.
Ale koniec tego dobrego. Zbuntowali się szoferzy. Obsługują oni senatorów w dwudziestu, dlatego w praktyce wygląda to tak, że pracują dniami i nocami. I na okrągło wożą polityków to na spotkania, to na obrady... Do tego mizernie zarabiają. Bo Senat nie płaci im za nadgodziny. Szoferzy muszą więc zadowolić się tylko skromną pensją - równowartości 800 zł.
Kierowcy już wcześniej grozili, że jeśli nie będą lepiej zarabiać, to zastrajkują. Ale Senat był na to głuchy. No i w końcu się doigrał. Od dziś szoferzy nie wożą senatorów i ci do pracy muszą się dostać na własną rękę. Tym, którzy nie mają samochodu, pozostaje więc taksówka, a oszczędnym - komunikacja miejska lub spacerek.
Ale jest szansa, że ich udręka nie potrwa długo. Administracja parlamentu już prowadzi negocjacje z kierowcami. Jest skłonna ulec ich żądaniom.