Bukowski, który dziś mieszka w Wielkiej Brytanii, zapowiada, że chce popsuć Władimirowi Putinowi scenariusz "wyborów bez wyborów" i zakończyć "farsę demokratycznych procedur".
A co na to rosyjska opozycja? Słychać już pierwsze głosy zachwytu. Przeciwnicy Kremla szukali kogoś właśnie takiego jak Bukowski: z autorytetem, silnego, bezkompromisowego, znanego i szanowanego przez społeczeństwo, niezwiązanego z żadną partią czy grupą. Być może właśnie Bukowskiemu uda się zjednoczyć podzieloną rosyjską opozycję.
Jest jednak jeden problem. W rosyjskiej konstytucji jest zapis, że prezydentem Rosji może być osoba, która skończyła 35 lat i która ma za sobą co najmniej 10 lat życia na terenie Rosji. Ale nie ma wyjaśnienia, czy chodzi o 10 lat tuż przed kandydowaniem, czy też 10 lat w ogóle w ciągu całego życia. A Bukowski od ponad 30 lat żyje w Wielkiej Brytanii.
Władimir Bukowski to prawdziwa legenda Związku Radzieckiego. Jednak nie dlatego, że był - jak wielu rządzących dziś Rosją polityków - wiernym funkcjonariuszem KGB czy aparatczykiem z biura politycznego KPZR. Bukowski dawał się komunistycznym władzom we znaki jak mało kto. Głośno krzyczał, że sowieci na każdym kroku łamią prawa człowieka. Pisał do zagranicznych gazet, udzielał wywiadów, organizował demonstracje.
Tak rozsierdził władze, że te zamknęły go na kilkanaście lat w szpitalach psychiatrycznych. To była jedna z najgorszych kar w Związku Radzieckim. A władze sięgały po nią często - wygodnie było nazwać przeciwnika wariatem i po prostu zamknąć go w szpitalu. Tyle że tak naprawdę trudno powiedzieć, czy gorsze było zesłanie do łagru, czy zamknięcie w sowieckiej "psychuszce".
W 1976 roku Bukowskiego wyrzucono z kraju. Musiał wyjechać do Wielkiej Brytanii. Wymieniono go na sekretarza generalnego komunistycznej partii Chile. W Anglii mieszka do dziś. Czy ma szanse na to, by zostać następcą Władimira Putina? Dziś mało kto w Rosji w to wierzy.
Ale jego stronnicy przypominają, że w krajach Układu Warszawskiego, tuż po upadku komunizmu, władzę przejmowali właśnie opozycyjni dysydenci. W Polsce był to Lech Wałęsa, w Czechach - Vaclav Havel, w Serbii natomiast rządzący dziś Boris Tadić. Czy w Rosji też zadziała ten mechanizm, tyle że z opóźnionym zapłonem? Czas pokaże.