"O sprawach kadrowych lepiej nie mówić publicznie, bo można więcej zaszkodzić niż pomóc" - zastrzegł tuż przed posiedzeniem szef polskiego MSZ Radosław Sikorski. Przyznał jednak, że zgodnie z umową ministrów spraw zagranicznych, zawartą na telekonferencji przed posiedzeniem w Brukseli, będą oni przedstawiać wspólne argumenty.

Reklama

Chodzi o "wypełnienie zobowiązań wobec Parlamentu Europejskiego co do równowagi zarówno jeżeli chodzi o płeć, jak i geografię w nowej służbie dyplomatycznej" - wyjaśnił Sikorski. Przyznał, że Polska ma tu pewne obawy, zważywszy że w dotychczasowych reprezentacjach Komisji Europejskiej pracuje obecnie bardzo mało przedstawicieli nowych krajów.

"To nie do zaakceptowania, że nowe kraje w unijnej rodzinie mają tak mało: jedno czy dwa stanowiska przedstawicieli na ponad sto reprezentacji na świecie. Mamy nadzieję, że zobowiązanie, by osiągnąć geograficzną równowagę w nowej służbie będzie respektowane" - powiedział dziennikarzom. "Jednocześnie myślę, że nominacje powinny być dokonywane na podstawie meritum. Ale wśród nowych krajów mamy ludzi, którzy mówią językami byłego Związku Radzieckiego, służyli tam i znają problemy świata postkomunistycznego. Jeśli więc będą oceniani według swoich zdolności i kompetencji, to mogą być wykorzystani z wielkim pożytkiem dla UE" - dodał Sikorski.

Szefowa unijnej dyplomacji Catherine Ashton jeszcze przed wakacjami miała ogłosić nazwiska osób, które obejmą najważniejsze stanowiska w Europejskiej Służbie Działań Zewnętrznych (ESDZ), jak oficjalnie nazywa się tę nową służbę, która ma stać się operacyjna 1 grudnia, w pierwszą rocznicę wejścia w życie ustanawiającego ją Traktatu z Lizbony. Ta nowa quasi-instytucja z ponad 130 ambasadami na świecie ma zapewnić UE spójny i silny głos na arenie międzynarodowej.

Źródła bliskie Ashton powiedziały PAP, że chce ona ogłosić pierwszą pulę nazwisk w ciągu najbliższych dni, być może jeszcze przed szczytem przywódców pastw UE 16 września w Brukseli. Ta pula nie będzie jednak obejmować stanowiska sekretarza generalnego i jego dwóch zastępców, lecz nazwiska kilkunastu ambasadorów do placówek UE na świecie. Polacy są na krótkich listach, jeżeli chodzi o Bejrut i Seul. Na liście 30 placówek, na które ogłoszono nabór w marcu, nie było: Rosji, Ukrainy, Białorusi czy USA. Były za to placówki głównie w Afryce, a także m.in. w Chinach, Argentynie i Brazylii.

O placówkę w Chinach toczą się obecnie największe zabiegi dyplomatyczne. Faworytem na ambasadora UE w Pekinie jest niemiecki dyplomata Markus Ederer, ale o tę posadę starają się także Austria i Irlandia.

Według źródeł PAP, nazwiska sekretarza generalnego i jego dwóch następców w ESDZ mają być znane "najwcześniej koło października". Polak, minister ds. europejskich Mikołaj Dowgielewicz, był dotychczas regularnie wymieniany jako kandydat na jednego z zastępców sekretarza generalnego - zarówno przez otoczenie Ashton, jak i dyplomatów różnych krajów.

Zgodnie z decyzją o utworzeniu ESDZ jedna trzecia pracowników ma pochodzić z krajów UE (dyplomaci narodowi), a reszta ma być przeniesiona z unijnych instytucji, głównie z Dyrekcji ds. Stosunków Zewnętrznych KE. Obecnie w tej Dyrekcji na ok. 600 pracowników pracuje zaledwie około 30 Polaków. Ashton planuje, że w służbie - w brukselskiej siedzibie, jak i w delegacjach na świecie - na stanowiskach administracyjnych do 2013 roku znajdzie pracę 1150 pracowników. W tym roku chce zatrudnić 100 dyplomatów.