- My chcemy pokoju i chcemy o tym rozmawiać. On tego nie chciał – powiedział po śmierci Mansura szef amerykańskiej dyplomacji John Kerry. W poniedziałek prezydent Barack Obama, który kilka tygodni temu wydał rozkaz zgładzenia afgańskiego emira, wezwał talibów, by podjęli rozmowy z kabulskim rządem. - To szansa, z której powinni skorzystać – powiedział Obama.

Reklama

Ale afgańscy talibowie, którzy od niedzieli naradzają się w pakistańskiej Kwecie, kogo wybrać na następnego emira, zdają się myśleć nie o pokoju, ale o zemście i wojnie jeszcze krwawszej niż dotąd. Wśród najpoważniejszych kandydatów na następcę mułły Mansura wymienia się jego zastępców – szanowanego duchownego z południowego Kandaharu znawcę prawa koranicznego mułłę Hajbatullaha Ahundzadeha i wywodzącego się ze wschodniej prowincji Paktia młodego Siradżuddina Hakkaniego, uważanego za najkrwawszego ze wszystkich afgańskich komendantów partyzanckich walczących pod sztandarami talibów. Amerykanie wydali za nim listy gończe i wyznaczyli za jego głowę 5 mln dolarów nagrody. Wśród pretendentów wymienia się też innego z najważniejszych komendantów partyzanckiej armii mułłę Abdula Kajjuma Zakira, ale przede wszystkim młodego mułłę Mohammeda Jaguba, najstarszego syna mułły Omara - założyciela ruchu talibów i ich pierwszego emira. To właśnie zmarłego w 2013 roku mułłę Omara zastąpił rok temu mułła Mansur.

Syn Omara, choć najmłodszy z pretendentów do stanowiska emira, pozbawiony wojskowego i życiowego doświadczenia, a także teologicznej wiedzy, może okazać się czarnym koniem w rywalizacji o przywództwo w ruchu talibów. Mułła Hajbatullah nie cieszy się mirem wśród szeregowych partyzantów, a Hakkani nie tylko wywodzi się z afgańskiego wschodu (kolebką talibów są południowe prowincje Kandahar i Helmand), ale przystał formalnie do talibów dopiero przed rokiem. Mułła Zakir rywalizował z Mansurem o schedę po Omarze, a kiedy przegrał, wycofał się w cień i wspiera syna Omara, niedoświadczonego, niespełna 30-letniego mułłę Jaguba, stając się jego politycznym przewodnikiem.

Reklama

Żaden z najpoważniejszych pretendentów do stanowiska emira nie opowiada się za rozmowami z Kabulem, a dokonując w kwietniu krwawego ataku terrorystycznego w Kabulu (64 zabitych), Hakkani faktycznie zerwał wszelkie, nieśmiałe próby nawiązania rozmów między afgańskim rządem i talibami. A nawet gdyby nowy emir myślał skrycie o rokowaniach, najpierw będzie musiał poprowadzić talibów na wojnę, żeby pomścić swojego poprzednika, a także samemu uwiarygodnić się jako przywódca. W zeszłym roku walka o sukcesję doprowadziła do rozłamu wśród talibów, a żeby narzucić partyzantom swoją komendę, mułła Mansur pchnął ich do walki nie tylko na południu kraju, ale także na spokojną dotąd północ. W rezultacie sukcesji, ubiegły rok przeszedł do historii jako jeden z najkrwawszych w afgańskiej wojnie. To głównie dzięki wojennym sukcesom Mansurowi udało się umocnić na stanowisku emira.

Śmierć emira Mansura może wywołać nową wojnę sukcesyjną wśród talibów, którą zażegnałaby jedynie nowa, wielka ofensywa w Afganistanie, a to, że został zabity przez Amerykanów w Pakistanie, wystawi na próbę przymierze Waszyngtonu i Islamabadu.

Choć tajemnicą poliszynela było, że po ucieczce z Afganistanu jesienią przywódcy talibów ukryli się w pakistańskim Beludżystanie, skąd dowodzili partyzancką wojną, Amerykanie, którzy od lat bombardują wschodnie pogranicze afgańsko-pakistańskie, nigdy wcześniej nie zaatakowali w tej właśnie prowincji. Podejmując decyzję o ataku na Mansura, nie uprzedzili o tym rządu w Pakistanie. Powiadomili Islamabad dopiero po fakcie, podobnie jak w przypadku rajdu na kryjówkę Osamy bin Ladena w pakistańskim Abbotabadzie w 2011 roku.

Wiedząc doskonale o obecności przywódców afgańskich talibów w Pakistanie i Kwecie, którą uczynili swoją stolicą na wygnaniu, Amerykanie w ogóle nie brali ich dotąd na cel i tylko domagali się od Pakistańczyków, by mając w ręku talibów, przymusili ich do rozmów z Kabulem. Zgładzenie afgańskiego emira na pakistańskim terytorium jest przejawem irytacji Waszyngtonu i wysłanym Islamabadowi sygnałem, że amerykańska cierpliwość jest na wyczerpaniu i jeśli Pakistańczycy nie przymuszą afgańskich talibów do rozmów, Amerykanie będą bombardować ich bezpieczne dotąd kryjówki w Kwecie.

Pakistan od lat inwestuje w afgańskich komendantów partyzanckich, by za ich pośrednictwem mieć w Kabulu przychylny sobie rząd, albo przynajmniej szachować nimi afgańskie władze. Mułła Mansur, uważany raczej za pragmatyka i herszta narkotykowego kartelu niż dżihadystę, był jednym z faworytów Pakistanu. Mansur uległ w zeszłym roku Pakistańczykom i na ich żądanie spotkał się z przedstawicielami afgańskich władz. Jego rywale, uważający go za marionetkę Pakistanu, właśnie wtedy postanowili go skompromitować i ujawnili, że będąc zastępcą emira Omara, od ponad roku ukrywał, iż przywódca talibów nie żyje, by podszywając się pod niego, samemu dowodzić partyzantką. Aby ratować swoją reputację i zwyciężyć w walce o schedę po emirze, Mansur musiał ostatecznie zerwać wszelkie kontakty z Kabulem i mimo nacisków Pakistanu nigdy więcej nie zgodził się spotkać z przedstawicielami afgańskich władz.

Wpływowi w Islamabadzie generałowie pakistańskiego wywiadu wojskowego ISI, niechętni Zachodowi za to od lat wspierający afgańskich talibów, uznają śmierć Mansura za kolejny przejaw amerykańskiej arogancji. Zainwestowali wiele w Mansura, by wynieść go do godności emira afgańskich talibów, którzy nawet przyjmując pomoc, zazdrośnie bronili swojej niezależności. I kiedy po rocznej bratobójczej wojnie zdawał się tłumić ostatnie bunty i godzić z wrogami, Amerykanie zabili go, niwecząc wszystkie pakistańskie starania. Drugi z pakistańskich faworytów Hakkani nadaje się do podkładania bomb, ale nie do politycznych układów.