"Napłynęło głucho buzujące pod powierzchnią od kilku lat tsunami piątej fali demokratyzacji - prawicowo- i lewicowo-populistycznej" - ocenia autor artykułu, ekspert moskiewskiego Centrum Carnegie Andriej Kolesnikow. Przypomina, że w naukach politycznych wyróżnia się kilka fal demokratyzacji, które następowały począwszy od XIX wieku aż do rozpadu ZSRR. "Czwarta fala wyróżniła się arabską wiosną, ale zdaje się, że zakończyła się na Majdanie, boleśnie zderzywszy się z rosyjskim falochronem" - opisuje autor.
Według niego na scenie pojawił się innego typu polityk, "niepodobny do klasycznego demokratycznego liberała, debatującego na temat praw człowieka, otwartej gospodarki rynkowej i globalizacji". Polityk ten "przemówił gburowatym językiem, obiecał wielkość i porządek, przy czym za zamkniętymi drzwiami, by nie pchały się struktury ponadnarodowe i imigranci". Natomiast przed scenę wyszła "milcząca większość", która dotąd "nieco posępnie przyjmowała porządek liberalny po prostu dlatego, że innego nie było, a teraz uzyskała głos".
Kolesnikow uważa, że to prezydent Władimir Putin po raz pierwszy "ostro przesunął granicę tego, co dozwolone" w języku, a także w innych sferach. "A potem niemal od razu zaczęła się epoka tego, co nieco później nazwano wymyślnie +suwerenną demokracją+" - przypomina autor. "Jednak wtedy była to polityka marginalna. Teraz liczba +suwerennych demokracji+ rośnie i wydawałoby się, że do nich dołącza Ameryka, najpotężniejsze państwo świata" - pisze Kolesnikow.
Jego zdaniem "nieliberalne demokracje", w odróżnieniu od liberalnych, "są zdolne do tego, by walczyć ze sobą". "Jeśli (premier Węgier Viktor Orban) "idzie drogą wschodniego sąsiada i posuwa się jeszcze dalej, zamykając gazetę +Nepszabadsag+, a za rządów (prezydenta Polski) Andrzeja Dudy prawie oczyszczono już państwową telewizję, to wcale nie znaczy, że są oni gotowi przyjaźnić się z obecnymi władzami rosyjskimi. Relacje z Polską na przykład nie poprawiły się, a stały się gorsze" - ocenia Kolesnikow.
Według niego "nowe nieliberalne demokracje" można umownie podzielić na "kraje z tradycyjnie wysoko rozwiniętymi oraz słabo rozwiniętymi instytucjami". W Rosji "istnieje tylko jedna naprawdę działająca instytucja - prezydent (...). Nawet, żeby naprawić drogę w odległym mieście, należy przebić się do tej najwyższej i jedynej instytucji" - zauważa autor. Natomiast "Ameryka (prezydenta elekta Donalda) Trumpa przy wszystkich niedostatkach" to kraj "instytucji działających na wszystkich poziomach". Zdaniem autora to instytucje są "siatką ochronną demokracji" i będą one "ograniczać i powstrzymywać Trumpa".
"Tak więc czyjeś obawy z powodu całkiem nowej Ameryki i ostatecznego upadku zwyczajnego dotąd porządku światowego, czy też czyjeś nadzieje na USA, które nagle zaczną grać według rosyjskich reguł, są wyolbrzymione" - uważa ekspert Carnegie. W USA obecnie "prezydent jest nieliberalny", a demokracja, "czyli wielowiekowe instytucje", jest liberalna - podsumowuje Kolesnikow.