Z wojskowego punktu widzenia i na logikę, wciąganie Białorusi do działań zbrojnych na terytorium Ukrainy jest kompletnie pozbawione sensu, a dużo lepszym wariantem jest używanie sił zbrojnych Białorusi jako zaplecza i czynnika utrzymywania ryzyka na północy Ukrainy (poprzez groźbę ewentualnego ataku- PAP) – ocenia Anna Maria Dyner.

Reklama

Zaznacza jednak, że z punktu widzenia "logiki wojskowej, politycznej i społecznej sensu nie miało w ogóle rozpętanie wojny z Ukrainą”.

Mobilizacja społeczeństwa

Nie wiemy tego, ale dla mnie nie jest oczywiste, że Moskwa chce, by Łukaszenka wysłał wojska na Ukrainę. Być może przewidywalny Łukaszenka, który udostępnia zaplecze i wspiera, to jest lepszy wariant niż Łukaszenka zdestabilizowany i armia, która zostaje stracona w ciągu kilku tygodni – dodaje białoruski komentator Arciom Szrajbman.

Patrzeć należy na to, co robi Łukaszenka. A fakty są takie, że od ośmiu miesięcy aktywnej fazy wojny Łukaszenka stara się zrobić wszystko, aby swojej armii na Ukrainę nie wysłać, być może wskazując na to, że komponent wojskowy, który byłby w stanie zadysponować, jest niewielki - mówi zaś Dyner - Wyobrażam sobie, że argumentacja Łukaszenki jest taka, że włączenie się w aktywne działania na Ukrainie będzie przeciwskuteczne i będzie miało więcej negatywnych konsekwencji niż przyniesie pozytywów, również dla samej Rosji – dodaje.

Pierwszy argument to sytuacja wewnątrz Białorusi, gdzie społeczeństwo, a możliwe, że również część armii, są przeciwne włączeniu do wojny.

Reklama

Aktywne włączenie armii do wojny na terytorium Ukrainy mocno uderzyłoby w poparcie dla Łukaszenki, bo Białorusini, nawet popierający władzę, są temu przeciwni. Po drugie on nie ma pewności, jak zachowa się armia. To byłoby przewrócenie całej ideologii jego rządów, gdy mówił, że chroni państwo przed wojną. Poza tym na kogo miałaby być rzucona ta armia? Na Warszawę, na Kijów? W obu przypadkach zostanie zniszczona – uważa Szrajbman.

Warto się zastanowić, dlaczego Łukaszenka wskazuje w ostatnim czasie głównie na zagrożenie ze strony wschodniej flanki NATO, ze strony Polski oraz Litwy. On chce moim zdaniem pokazać, że te siły, które są w stanie podjąć działania zbrojne, musi trzymać przy zachodniej i północnej granicy, a nie wysyłać na Ukrainę – ocenia Dyner.

Strona ukraińska nie widzi na razie sygnałów o tworzeniu na Białorusi zgrupowania uderzeniowego. Obiektywnie, co podkreślają rozmówcy PAP, "nie widać takich działań”, a ewentualne przygotowanie potrzebnego zgrupowania musiałoby zająć do kilku miesięcy i nie pozostałoby niezauważone.

W sferze informacyjnej na Białorusi dzieje się jednak coraz więcej. To narastająca jeszcze bardziej niż dotąd retoryka antyukraińska i antyzachodnia oraz tezy o rzekomych planach ataku na Białoruś – z terytorium Ukrainy, a także sąsiadów z NATO. Łukaszenka ogłosił formowanie Regionalnego Zgrupowania Wojsk, pojawił się szereg informacji o "tajnej mobilizacji”, zwiększonym poziomie zagrożenia terrorystycznego "wzdłuż granic”. W kraju odbywa się sprawdzian gotowości sił zbrojnych.

Kreowanie zagrożenia

Kreowanie zagrożenia ma dać paliwo strukturom siłowym, żeby miały zajęcie, a nie zastanawiały się, kto jest głównodowodzącym na terytorium Białorusi. Z drugiej strony ma to skonsolidować społeczeństwo wokół Łukaszenki, być może władze liczą, że częściowo przywróci mu to popularność – mówi rozmówczyni PAP.

To tradycyjna taktyka Łukaszenki, tworzenie obrazu zagrożenia w celu mobilizowania społeczeństwa – mówi Arciom Szrajbman.

Jest to także, jak mówi Dyner, sygnał wysyłany Rosji: "widzimy zagrożenia, staramy się wam pomóc i zabezpieczyć działania na terytorium Ukrainy, bo tutaj czai się +złe NATO+”. Putinowi trudno jest też zupełnie otwarcie odrzucać tę logikę, bo wtedy przeczyłby swojej własnej narracji na temat tego, co dzieje się na Ukrainie – zaznacza Dyner.

Bardzo ważnym wątkiem, jak ocenia, jest oddziaływanie na kraje zachodnie, przede wszystkim na Polskę.

W efekcie tej retoryki u nas pojawia się bardzo dużo pytań. Czy Białoruś będzie dążyła do jakiejś prowokacji. Czy Łukaszenka, przepraszam za dosłowność, jest szaleńcem, który poprowadzi białoruskie wojska na Polskę? To też ma zasiać w naszym społeczeństwie i na wschodniej flance NATO dodatkowy element niepewności i strachu – alarmuje ekspertka.

W ostatnich tygodniach Alaksandr Łukaszenka odbył szereg rozmów z Władimirem Putinem, a jedne z nich, niezapowiedziane i półoficjalne – w Soczi- trwały przez kilka dni i wywołały szereg spekulacji o tym, że "właśnie odbywa się maglowanie” białoruskiego polityka.

Rzeczywiście jest tak, że w ostatnich latach, a jeszcze bardziej miesiącach, możliwości manewru Łukaszenki maleją – mówi Dyner.

Najbardziej kluczowym momentem w integracji militarnej był przełom lata i jesieni 2020 r., bezpośrednie wydarzenia po wyborach prezydenckich, gdy na Białorusi trwały masowe protesty przeciwko ich sfałszowaniu.

Wtedy Alaksandr Łukaszenka zamiast pójść porozmawiać ze swoim społeczeństwem, wybrał telefon do Władimira Putina z prośbą o ratowanie mu skóry. Z opowieściami o NATO, które grzechocze mu przy granicach gąsienicami czołgów. I wskazując na to rzekome zagrożenie, sam otworzył Rosji drogę do zacieśniania braterskiego uścisku – wyjaśnia analityczka.

Już wcześniej ten stopień integracji i interoperacyjności sił zbrojnych Białorusi, przynajmniej jej części, był duży. Regionalne Zgrupowanie Wojsk istnieje od lat, istniała wcześniej doktryna wojenna państwa związkowego.

W 2021 r. plan pogłębionej integracji na kolejne pięć lat, ze wspólnymi ćwiczeniami. Z całą pewnością towarzyszył temu cały szereg innych ustaleń, które nie zostały upublicznione – mówi Dyner, oceniając, "że to był ten moment, kiedy Białoruś w najszybszym tempie traciła suwerenność”.

Kolejny kluczowy moment to grudzień 2021 i styczeń 2022 r., gdy obie strony negocjowały ćwiczenia Sojusznicze Zdecydowanie. To te manewry i przerzucenie na Białoruś części rosyjskich wojsk stworzyły możliwość otwarcia frontu kijowskiego inwazji na Ukrainę.

To, że Łukaszenka nie był w stanie przeciwstawić się temu, że z terytorium Białorusi została podjęta rosyjska agresja na Ukrainę, wskazuje na utratę suwerenności w polityce bezpieczeństwa – mówi Dyner.

Rzeczywiście, pole negocjacji się zawęziło. Ale moim zdaniem to, że Łukaszenka tak bardzo podkreśla rzekome zagrożenia ze strony NATO to jest ta jedyna rzecz, którą on próbuje wyszarpać trochę tej swojej niezależności – ocenia.

Nie zapominajmy, że Łukaszenka bardzo dużo oferuje Rosji w zakresie zaplecza, napraw sprzętu, a nawet dostarczania swojego, w zakresie udostępniania terytorium. Myślę, że białoruski polityk zdaje sobie też sprawę z tego, że wysłanie armii na wojnę by oznaczało jego kompletną klęskę, a niekoniecznie on chce iść z Putinem na dno na tym samym okręcie – zaznacza.